Re: Władysław III Warneńczyk - historia wciąż nieznana

1
Władysław Warneńczyk
Jeden z najtragiczniejszych postaci naszej historii. Do dziś jego losy są nieznane. Władca dwóch krajów, wódz jednej z ostatnich krucjat. Według oficjalnej historii zginął pod Warną. Ale czy rzeczywiście?
Urodził się w 1424 roku jako najstarszy syn królowej Zofii Holszańskiej i (prawdopodobnie) króla Władysława Jagiełły. Dlaczego to prawdopodobnie? Bo królowa była nie raz oskarżana o zdradę. Zresztą nic dziwnego; miała 19 lat, a jej mąż od 62 do 72 (co do daty urodzin wciąż nie ma zgody historyków). Dziesięć lat po urodzeniu Władysława jego ojciec, bohater spod Grunwaldu umiera. Małoletni Władysław zostaje koronowany na króla Polski. Ale nie ma nic do powiedzenia, podobnie jak matka. Władzę przejmuje Rada Opiekuńcza, a w zasadzie przewodniczący jej regent, biskup krakowski Zbigniew Oleśnicki. Rządzi twardą ręką nie tylko w Polsce; po śmierci króla Niemiec, Czech i Węgier Albrechta II Habsburga zapewnia w 1440 roku koronę węgierską Władysławowi III. Młody władca wyjeżdża na Węgry, pozostawiając w Polsce wszechwładnego Oleśnickiego i dwóch namiestników, którzy się serdecznie nienawidzili.
Na Węgrzech został przyjęty jak zbawca. Państwu zagrażali Turcy, a dwaj dotychczasowi władcy, Zygmunt Luksemburski i Albrecht II Habsburg, od Turków jedynie dostawali lanie. Faktycznie rządzący Węgrami Jan Hunyady miał wszakże nadzieję, że wsparcie zaprawionych w walkach z Krzyżakami Polaków pomoże im odeprzeć tureckie zagrożenie. Użył swych wpływów i szlachta węgierska przyjęła szesnastoletniego Władysława III na króla. Były wszakże problemy; królowa wdowa Elżbieta żona zmarłego Albrechta rozgłaszała, że prawowitym władcą Węgier jest jej syn, Władysław Pogrobowiec. Interweniować musiał papież Eugeniusz IV, nie wierzący, że Turków mogą powstrzymać chorowici szwindlarze, jakimi bez wątpienia byli Habsburgowie.
Władysław zarz pokazał, że jest godny pamięci swego wielkiego ojca. Już w 1441 roku sułtan Murad II próbuje zdobyć Belgrad. Dostaje lanie od dowodzącego w imieniu króla Hunyadego. Rok później król wysyła wojsko na pomoc Wołochom, na których najechali Turcy, którzy niedawno uwięzili hospodara Włada Diabła i jego jedenastoletniego syna, Włada, który, gdy dorósł, swoimi czynami zasłużył na przydomek Palownik i miano protoplasty hrabiego Drakuli. Nad Jałomicą połączone siły wołosko-węgierskie masakrują Turków a sułtan Murad II zakłada pokutne szaty. I prosi o pokój. W sierpniu 1444 roku w Segedynie podpisano traktat pokojowy na dziesięć lat. Dwudziestoletni król ma co robić. W Polsce musi usadzić namiestników, bo ich spór grozi wojną domową, a na Węgrzech uciszyć królową wdowę Elżbietę.
Ale król, zamiast radom swoich zaufanych, posłuchał sugestii Juliana Cesariniego, legata papieskiego, który roztaczał przed młodym królem wizję chwały, jakiej nie doświadczył ani jego ojciec gromiąc Krzyżaków pod Grunwaldem, ani nawet Aleksander Wielki, wkraczając triumfalnie do Babilonu. Doświadczy jej on, Władysław, który pobije Turków. Co, że obowiązuje rozejm, a król dosłownie kilka dni wcześniej przysięgał na Ewangelię? Ale przecież złamanie słowa danego bisurmanom jest mile widziane przez Pana! Zamknięty za murami Konstantynopola cesarz Jan VIII Paleolog natychmiast ruszy z pomocą. Przybędzie też armia albańska pod wodzą Jerzego Kastrioty (Skanderbega). Pomocy nie odmówi Wład Diabeł, wdzięczny za wsparcie nad Jałomicą. Wenecja i Burgundia przyślą flotę, która nie dopuści do Europy wojsk tureckich, zajętych walkami w Anatolii. A poza tym sułtan jest przybity klęską i krytyką opozycji, że nie podoła psychicznie nowej wojnie.
Tymczasem układ pokojowy z Węgrami był taktyczną zagrywką Murada. Nie chcąc walczyć na dwóch frontach, chciał zabezpieczyć sobie tyły w Europie i dokończyć sprawy w Anatolii. Po układzie w Segedynie ruszył z całą potęgą do Azji, by zniszczyć Anatolię. Po zwycięstwie uznał, że swoje zrobił i abdykował na rzecz 12-letniego syna Mehmeda. Ma on teraz dziesięć lat spokoju. Gdy skończy się pokój z Węgrami, będzie już dorosły i z pewnością jego janczarzy rozniosą niewiernych na szablach. Mehmed II dziewięć lat później zdobędzie Konstantynopol i zostanie najsławniejszym tureckim sułtanem, słynniejszym nawet od Sulejmana Wspaniałego, o swoim ojcu nie wspominając.
Władysław zapalił się do wizji siebie jako drugiego Aleksandra Wielkiego. Nie słuchał rozsądnych rad panów polskich i węgierskich. Naprędce zebrał armię węgierską, posiłki polskie, czeskie i ruskie, po drodze dołączyli Serbowie, Bośniacy, Wołosi i Bułgarzy. Całością formalnie dowodził władca, faktycznie zdolny węgierski strateg Jan Hunyady, któremu potem Turcy nadali przydomek Przeklęty Janek. Z zachodu obiecanych armii ani pieniędzy oczywiście nie było. Nie pierwszy to ani ostatni raz. Ale flota, która miała zablokować Bosfor, już wypłynęła z Wenecji. Okręty burgundzkie z portów niderlandzkich przybędą później, mają wszak do przebycia znacznie duższą drogę. Pewny zwycięstwa Władysław ruszył na Adrianopol. Armia turecka była daleko w głębi Azji Mniejszej, a na tronie sułtańskim zasiadało dziecko. Przerażony dwunastoletni Mehmed wzywa ojca, by ten wziął armię i zniósł z powierzchni ziemi węgierskich wiarołomców. - Nie jestem sułtanem – miał odburknąć Murad.
- Jeśli jesteś sułtanem, to prowadź swoją armię – odparł rezolutny dzieciak. - lecz jeśli nim nie jesteś, to ja ci rozkazuję, żebyś poprowadził moją armię.
Murad zawrócił armię pacyfikującą Anatolię i ruszył do Europy. Co, że Bosforu broniły okręty weneckie? Owszem, miały bronić, ale popłynęły na Morze Czarne, umożliwiając tym samym armii tureckiej przeprawę. Nie brakuje także głosów, że to właśnie Wenecjanie za odpowiednią kasę przeprawili Turków do Europy.
I trzykrotnie liczniejsze siły tureckie ruszyły na spotkanie Węgrów i reszty zbieraniny. Władysław otrzeźwiał. Nici z nowego Aleksandra... Nakazał odwrót. Było jednak za późno. Ziejący żądzą zemsty za złamanie traktatu Murad II odciął mu odwrót. Dowodzenie przejął doświadczony Jan Hunyady. Ułożył plan wyrwania się z okrążenia. Do walki miały ruszyć wszystkie oddziały oprócz ciężkiej jazdy pod bezpośrednim dowództwem króla. Ten miał w określonym momencie uderzyć i stworzyć wyłom, którym krzyżowcy mogliby się wycofać. Niestety, dowodzący ciężką jazdą Władysław nie czekał na znak od Hunyadego. Uznał, że to decydujący moment i ruszył do ataku. Jego hufiec natychmiast otoczyli janczarzy. Gdy padł królewski koń, pozbawieni króla, krzyżowcy wpadli w panikę. Bitwa zakończyła się rzezią.
Janczar Kodża Hyzyr, który odciął głowę Władysława, podarował ją sułtanowi. Murad nakazał ją zakonserwować w miodzie. I jeszcze długie lata, ciesząc się losem emeryta, pokazywał przyjaciołom głowę węgierskiego wiarołomcy.
Ale czy rzeczywiście janczar odciął głowę króla? Władysław był brunetem, tymczasem głowa w miodzie należała do blondyna. Nigdzie nie znaleziono reszty królewskiego ciała ani jego zbroi.
Kazimierz, wielki książę Litwy, nie spieszył się z objęciem tronu po starszym bracie. Z koronacją zwlekał trzy lata. Zapewne miał ku temu powód w postaci wiarygodnych wieści, że starszy brat żyje. Jan Hunyady pisał wszak do wszechwładnego biskupa krakowskiego Zbigniewa Oleśnickiego, iż król był ranny i albo dostał się do niewoli, albo umknął w przebraniu z pola bitwy. A przecież to Hunyady jako dowódca, miał najlepsze rozeznanie.
Gdyby król zginął, sułtan natychmiast kazałby odszukać jego ciało. Raz, żeby mieć pewność, że jego ludzie zabili króla, dwa, żeby na nim zarobić. Było tureckim zwyczajem odsprzedawać za ciężkie pieniądze ciała poległych. 300 tysięcy talarów musiała zapłacić Regina, wdowa po hetmanie Stefanie Żółkiewskim za ciało poległego pod Cecorą męża. Licząc za talara po 24 grosze, 1,8 grama srebra każdy, wychodzi prawie 13 ton srebra! Tyle za hetmana. To ile za króla?
Poza tym zwłoki Władysława były łatwe do rozpoznania. Król miał sześć palców u jednej nogi. Turcy niewątpliwie o tym wiedzieli, ale jakoś nawet nie próbowali potwierdzać, że zabili króla, do głowy dodając choćby znacznie w tym wypadku wiarygodniejszą stopę.
Jest więc bardzo prawdopodobne, że Władysław ocalał. Ale dlaczego nie powrócił na tron? A do czego miał wracać? Sam dwukrotnie przyczynił się do warneńskiej katastrofy, raz łamiąc rozejm, drugi raz zbyt wcześnie atakując. Zostałby zżarty przez liczną na Węgrzech prohabsburską opozycję, a jego poplecznik Hunyady niewątpliwie by go opuścił. A nawet jeśli nie obawa przed przyjęciem na Węgrzech i w Polsce, do odejścia mogły go skłonić wyrzuty sumienia. Władysław był człowiekiem honoru i pomimo zapewnień Cesariniego ponoć bardzo przeżywał fakt złamania rozejmu. Mógł więc przez całe lata tułać się po świecie, pokutując za klęskę.
Według nie potwierdzonych podań król w przebraniu zakonnika uciekł na wenecki okręt. Flota, która miała nie dopuścić do przeprawienia się Turków, przynajmniej przydała się do uratowania przed niewolą niedobitków po Warnie...
Krótko przebywał na dworze swojego sojusznika (pod Warną walczyły oddziały bośniackie) księcia Bośni Stefana Vukcicia. Potem przebywał w klasztorze św. Katarzyny na Synaju, gdzie wstąpił do zakonu rycerskiego św. Katarzyny, jednego z najstarszych na świecie.
Jako rycerz, najlepiej mógł odpokutować swoje winy walcząc z niewiernymi. Tylko gdzie? Krucjat wtedy już od dawna nie było. Na Węgry nie mógł wrócić, bo by go rozpoznano. Bośnia dogorywała. Albania oraz kaukaskie państwa Kartlia, Kachetnia, Imeretia też. O istnieniu Etiopii Władysław III raczej nie słyszał. Wołoszczyzna i Mołdawia lawirowały między Turcją a Węgrami, więc były niepewne. Wenecja i inne włoskie republiki robiły z Turkami doskonałe interesy. Hiszpania uznała emira Grenady za swojego poddanego i na razie zaprzestała rekonkwisty. Jedynie Portugalia wciąż walczyła, zajmując Ceutę i sposobiąc się do podboju całego Maroka. Był to więc jedyny kraj, gdzie Władysław mógł odpokutować winy z mieczem w dłoni.
Trafił więc do ówczesnej Legii Cudzoziemskiej, czyli Zakonu Rycerzy Chrystusa księcia Henryka Żeglarza, który ściągał awanturników z całej Europy i kazał im odkrywać nowe lądy. Władysław był wszakże szczurem lądowym i nadawał się co najwyżej na majtka. Książę nie mógł go też wysłać go do Afryki, bo żeby się porwać na Maroko, Portugalia potrzebowała znacznie większych sił. Dopiero gdy je zbierze, sława wojenna Władysława się przyda. Były król został więc osadzony w spokojnym i ustronnym miejscu. Takim miejscem była Madera.
Władysławowi nadano Madalena do Mar z zadaniem skolonizowania terenu. Poślubił szlachciankę Annes, z którą miał syna Zygmunta i córkę Barbarę. Imiona raczej mało portugalskie, za to bardzo popularne w naszej części Europy. Jak przystało na dobrze urodzonego, był częstym gościem w Funchal, na dworze João Gonçalvesa Zarco, cieszącego się spokojnym życiem szczura lądowego jako gubernator (kapitan) zachodniej Madery.
Na Maderze Władysław był znany jako Henrique Alemao. Dosłownie Henryk Niemiec. Przydomkiem Alemao określano wówczas w Portugalii wszystkich, którzy pochodzili z krajów na wschód od Renu i na północ od Alp.
Herique Alemao żył naprawdę. Zachował się dokument z 1457 roku nadający mu ziemię w kotlinie świętej Magdaleny.
Jest też inny wiarygodny dowód pobytu Warneńczyka na Maderze. – Ladislaus Rex Poloniae et Hungarie vivis in sulisulis regnum Portugalie – pisze zakonnik Mikołaj Floris w liście do wielkiego mistrza krzyżackiego Ludwiga von Erlichshausena. List, napisany w 1472 roku (a nie 1452, jak błędnie sądzono) znajduje się w Getyndze. Przez wieki leżał w Królewcu, ale gdy do miasta zbliżała się Armia Czerwona, został wywieziony wraz z całym archiwum uniwersytetu.
List badał historyk dr Leopold Kielanowski. Przesłał jego fotokopie do największych specjalistów na świecie. Z Archiwum Watykańskiego otrzymał najwierniejszy z możliwych przekład z łaciny, a dr Jose Pereira da Costa z archiwum Corygo Tombo w Lizbonie potwierdził jego autentyczność; list zawiera typowe piętnastowieczne błędy popełniane przez Portugalczyków piszących po łacinie, oraz gwarę żeglarską, co dowodzi, że jego autor musiał mieć coś wspólnego z morzem. Jak choćby rejs na Maderę.
W tłumaczeniu na polski słowa listu brzmią: „Chcę ci oznajmić, że król Władysław żyje obecnie na wyspach Królestwa Portugalii, a ja jestem jego towarzyszem i współpustelnikiem. Odsuń zatem wszelkie wątpliwości, jedynym celem napisania tego listu jest wykorzenienie obustronnej nienawiści i zawziętości między twoim zakonem a Polakami, a to niechże się stanie za sprawą Ducha Świętego. Zlecam oddawcy tego listu Janowi Polakowi popularnie zwanym szipar - żeglarz, który cudownym zbiegiem okoliczności mnie na swój statek przyjął i zawiózł do Lizbony, aby przekonał Waszą Dostojność o rzeczach które widział i o których słyszał. Może Wasza Dostojność dać wiarę, jak w Świętej Ewangelii.
Proszę przesłać ten list do Matki Królewskiej, ponieważ matka i syn, są ze sobą najmocniej związani jak odwieczna sama istota miłości. Wyślijcie też ten list do Czechów i Węgrów, rzecz jest pilna, dlatego śpieszyłem z listem do Lizbony szybkimi statkami, zwłaszcza zaś do króla Portugalii Alfonsa i jego książąt, by okazali swoją dobrą wolę w tej sprawie.”
A dlaczego Floris napisał do mistrza krzyżackiego, a nie do króla polskiego? Bo Polska była dlań krajem bardziej egzotycznym niż Kiribati dla współczesnego Polaka. A Krzyżacy mieli swoje przedstawicielstwa m. in. w Burgundii i Włoszech. Poza tym autor listu był dominikaninem i czuł większą więź z państwem innego zakonu niż nieznanym krajem na końcu świata.
A dlaczego wielki mistrz schował list głęboko do archiwum, zamiast go rozpropagować? Miałby przecież haka na Kazimierza Jagiellończyka, że nie jest prawowitym władcą. Ale wolał siedzieć cicho. Raz, że leczył bardzo głębokie rany zadane Zakonowi podczas wojny trzynastoletniej przez owego Kazimierza właśnie. Dwa, że list narobiłby znacznie większego zamętu na Węgrzech niż w Polsce. A na tym mu nie zależało; Polska właśnie toczyła wojnę z Węgrami; Jagiellończyk chciał obalić króla Macieja Korwina (syna Jana Hunyadego) i osadzić tam swojego syna.
Pismo to potwierdza portugalską legendę, jakoby na Maderze pochodzący z Polski franciszkańscy mnisi rozpoznali polskiego króla Władysława, po sześciu palcach u nogi i znajomości mowy polskiej. Prosili go, by wrócił do kraju, ale ten odmówił. Prosili więc portugalskiego króla Alfonsa, by ten się wstawił za nimi. Ten wezwał do siebie Henryka Niemca, ale ten znów odmówił powrotu. I wracając z Portugalii na Maderę zginął ugodzony głazem spadającym z wysokiego klifu Cabo Girao.
Henrique de Noronha, autor portugalskiego herbarza z 1700 roku podaje, że Henrique Alemao przybył na Maderę ok. 1450 roku, mówiono o nim, że jest polskim królem, ale ten nie chciał o tym mówić.
Przed wojną znany dziennikarz Zygmunt Nowakowski był na Maderze. Jej gubernator opowiedział mu, że na wyspie jest grób polskiego króla Władysława. Potem opowiadał o tym w audycjach Radia Wolna Europa, czym zainspirował wspomnianego dr Kielanowskiego do swoich badań. Ale wypił przy tym za dużo wina (sam się do tego przyznawał) i grób Warneńczyka ulokował w nie istniejącej Santa Catharinie.
Ale to, czego doświadczył za życia to nic w porównaniu z tym, co nieszczęsnego władcę spotyka teraz. Homoseksualiści głoszą, że był jednym z nich i pielgrzymują do jego pustego grobu na Wawelu. Jedyne, czym się podpierają to słowa Długosza o grzesznych praktykach Władysława i fakt, że nigdy się nie ożenił. Wykorzystują też fakt, że są medialnie uprzywilejowani. Wiedzą, że nikt temu nie zaprzeczy, bo każdą krytykę zaraz okrzykną homofobią. Ale na szczęście Władysław III nie żyje, nie da się z nim pofiglować, więc tak naprawdę jego postać polskich homoseksualistów w ogóle ich nie interesuje, z wyjątkiem paru zadymiarzy homo. Wiem, bo po bardzo ostrej dyskusji na facebooku na temat ataku środowisk homoseksualnych na profesora pedagogiki, zapytałem, czy rzeczywiście uważają Warneńczyka za swojego. Anna, lesbijka z Warszawy odpowiedziała, że Warneńczyk ją absolutnie nie interesuje. W sumie nic dziwnego... Powinien wszakże zainteresować pewnego pana, także ze stolycy, przypominającego na facebookowej fotce sadomasochistę. Ale i on odpowiedział, że Warneńczyk go nie kręci.
Faktycznie Warneńczyk miał do chłopców identyczny stosunek co wszyscy normalni faceci, a owe grzeszne praktyki dotyczyły raczej magii, bo młody król bardzo się tym interesował. A że Władysław się nie ożenił? Przecież w chwili śmierci miał dwadzieścia lat! Miał na to dużo czasu. Jego ojciec ożenił się w wieku 24 (lub 34) lat, młodszy brat Kazimierz, gdy miał 27 lat, a jego poprzednik na węgierskim tronie Albrecht – 24. Bratankowie Władysława czekali z ustatkowaniem się znacznie dłużej; Aleksander ożenił się mając 34 lata a Zygmunt – 45.
Niestety, agresywnym środowiskom gejowskim to wystarczyło, by ogłosić Władysława homoseksualistą. A znając ich wpływy, nawet tych nielicznych, którym w głowie nie tylko bara-bara, należy się obawiać, że będzie coraz gorzej...
Ale to nie wszystko. Manuel Rosa z Duke University w Północnej Karolinie, który dwadzieścia lat studiował dokumenty źródłowe dotyczące Kolumba twierdzi, że ojcem odkrywcy Ameryki jest... Władysław III.
I przytacza dowody. Żoną Kolumba była Felipa Perestrello de Moniz, córka byłego gubernatora Porto Santo,wyspy obok Madery, skolonizowanej wcześniej. A więc arystokratka. Jakiś tam przybłęda z Italii by jej nie dostał. Zdaniem naukowca ślub poparł król Portugalii. Herby Kolumba i Władysława są podobne. Poza tym Kolumb był rudy, miał jasną cerę i niebieskie oczy – jak nie Włoch lecz np. Polak.
Profesor chce potwierdzić swoją tezę zlecając zbadanie i porównanie DNA Kolumba z katedry w Sewilli oraz Władysława Jagiełły, ojca Władysława III, czyli domniemanego dziadka Kolumba. Poprosił już o zgodę krakowską kurię.
To może wszakże się nie powieść; Władysław być może wcale nie był synem Jagiełły. Królowa Zofia, o czym wspomniałem, była wszak nie raz oskarżana o zdradę małżeńską. Zbadanie DNA Jagiełły może nie przynieść efektu. Jeśli naukowiec rzeczywiście chce potwierdzić polskość Kolumba, powinien porównać DNA babki, czyli królowej Zofii albo stryja Kazimierza Jagiellończyka. A jeszcze lepiej – odszukać w Madalena do Mar grób Enrique Alemao, sprawdzić, czy rzeczywiście u jednej nogi ma sześć palców i wtedy porównywać kod genetyczny.
Że być może to nie idiotyzm, potwierdzają słowa poparcia udzielone prof. Rosie przez naukowców portugalskich. I fakt, że jako pierwszy nie napisał o tym The Sun czy inny Fakt, ale poważny The Daily Telegraph. Książkę prof. Rosy „Kolumb – historia nieznana” można kupić. Niestety, jak dotąd nie poszły za nią zapowiadane badania.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wielcy Polacy”

cron