Lizawieta pisze:W duchowości nie ma czegos takiego jak niewiara...Liduś skoro jest wiara i załóżmy, ze ona sie znudzi lub nie uzyskamy oczekiwanych przez nas rezultatów, to wiara zamienia sie w niewiarę, a w trakcie tej zamiany jest duchowość człowieka, więc z mojego rozpatrywania istnieje niewiara w duchowości...czyżbyś inaczej to nazywała?
Lizawietko, ja tego tak nie widzę... Wiara nie może się znudzić, bo ona jest taką samą częścią człowieka jak oddychanie. Czy możesz powiedzieć, że znudziło Ci się oddychanie?
Jeśli w coś przestajesz wierzyć, to stało się to dlatego, że uwierzyłaś w coś innego, po prostu. Ten etap masz 'zamknięty', poszłaś krok dalej, wierzysz w coś innego, tamto 'odeszło do historii', było tylko podstawą do 'nowego'.
Lizawieta pisze:Stąd własnie spojrzmy na uwarunkowania życia duchowego.
Wiemy, ze zawsze istnieją uwarukowania, ale nie wiemy jakie/które sa prawdziwe, bo jak doskonale wszyscy wiemy, to ludzie dokonuja wyboru uważając li te za słuszne, a co za tym idzie prawdziwe.
A zatem czy prawdziwe są uwarunkowania wiara czy niewiarą?
Jak napisałam wyżej - nie ma uwarunkowań 'niewiarą', są tylko te, które wiążą się z wiarą w coś innego na miejsce 'starego'.
A bliższe Prawdy są te, które sprawdzają się w życiu, po prostu. Które są bliższe naszym wewnętrznym odczuciom i czujemy, że coś nam służy.
Dam Ci przykład.
1. (z życia) Ktoś kiedyś powiedział Ci, że jak czarny kot przebiegnie drogę, jest to zapowiedź 'nieszczęścia' (czy tam 'pech'). Uwierzyłaś w to i faktycznie, za każdym razem, jak czarny kot drogę Ci przebiegnie, już się boisz i wypatrujesz tego 'nieszczęścia' i za każdym razem wydarza się coś, co je potwierdza! Zatem wierzysz w to coraz bardziej i coraz bardziej się tym warunkujesz.
Spotykasz kogoś, kto Ci tłumaczy, dlaczego tak się dzieje: bo chodzi tu o energie. Pozytywne przyciąga ) i tworzy) pozytywne, negatywne - negatywne. Wiara jest bardzo silną energią pozytywną (nawet jeśli się wierzy z negatywne
), zatem jeśli wierzysz w tego pecha związanego z kotem, tworzysz w ten sposób wydarzenia odpowiednie 'gatunkowo' do twojej wiary.
Zastanawiasz się nad tym sprawdzasz, wychodzi na to, że ten ktoś ma rację. Zaczynasz widzieć problem szerzej, analizujesz wszelkie wydarzenia w Twoim życiu pod kątem wiary w coś (pozytywnego lub negatywnego) i potwierdza Ci się, że faktycznie: to, w co wierzyłaś zaowocowało dokładnie tak, jak wierzyłaś.
Od tego momentu rodzi się to, co nazwałaś 'niewiarą', tu w czarnego kota. A ja nazwałam to wiarą w coś innego, co weszło na to miejsce. Kot tylko posłużył do odbicia się dalej w nabieraniu świadomości.
2. (uwarunkowanie religią). To jest o wiele trudniejsza sprawa niż z czarnym kotem, bo dotyczy sensu istnienia i spraw z innej rzeczywistości, duchowej. Jesteś uwarunkowana religijnie od urodzenia (a nawet przed nim, jeśli masz rodziców silnie uwarunkowanych religijnie). I tu proponuję (pobieżnie, o sam 'mechanizm' chodzi) przykład uwarunkowania strachem i cierpienia.
No więc jesteś uwarunkowana tym, że jeśli nie będziesz żyła zgodnie z tym, co Twoja religia mówi, zostaniesz przez Boga surowo ukarana.
Drugie uwarunkowanie - ponieważ Jezus cierpiał na krzyżu za Twoje grzechy. cierpienie jest 'dobre' i powinnaś znosić je z godnością, naśladować Jezusa.
(ja przepraszam, że tak ciągle piszę 'Ty i Ty', oczywiście nie chodzi o Ciebie osobiście, tak jakoś zaczęło mi się pisać, więc skończę w tej konwencji)
Jeśli chodzi o pierwszy przypadek - ktoś Ci uświadamia, że to nielogiczne, bo jak można się bać Boga, który jest Miłością i to bezwarunkowa? Zresztą, nawet czujesz sama, że nie chcesz się bać, bo przecież jak można się bać Miłości, strach nie jest przyjemny i jeśli oprze się na nim Miłość, wychodzi jakiś absurd...
I tu są dwa zasadnicze wyjścia:
- albo masz odwagę podrążyć temat, żeby się upewnić, że to uwarunkowanie jest nielogiczne i Ci nie służy.
- albo uwarunkowanie jest tak silne, że nie odważysz się mu sprzeciwić, zatem odrzucisz 'nowe', przylgniesz jesz bardziej do 'starego' i wyszukasz, na swoje usprawiedliwienie, dowód w postaci stwierdzenia, że przecież się wcale nie boisz... Wtedy przytłumisz szczerość względem samej siebie, ale ja nie o tym przypadku.
Więc jeśli zdecydujesz się zrozumieć więcej, nabrać więcej świadomości, wkrótce okaże się, że przestałaś wierzyć w 'surowego Boga', jakiego religia nam ofiarowuje. I ta 'niewiara' nie jest taka dosłownie, a jest zastąpiona wiarą w to, że Bóg nie może być 'surowy' i karzący.
To samo z cierpieniem. Ktoś Ci mówi, że cierpienie jest okrutne, nic nie daje, wcale nie uszlachetnia, jak się w kościele słyszy, zresztą, sama to czujesz po sobie, kiedy zdarza Ci się cierpieć. 'Cała sobą' buntujesz się przeciwko temu.
I znów te 2 zasadnicze wyjścia:
- postawiasz dążyć do nabrania świadomości, czym jest cierpienie i dlaczego człowiek cierpi; jak Ci się to udaje (jeśli tego się faktycznie chce, to nie ma opcji, żeby się nie udało, przypadek z kotem i wiarą w coś
), przestajesz wierzyć, że ono jest niezbędne i znów nie jest to 'niewiara', a jest to wiara w coś innego, coś, co wykroczyło poza ramy uwarunkowania tym, co religia mówi.
- uwarunkowanie religijną wizją cierpienia jest tak duże, że (również ze strachu przed karą) odrzucasz wszelkie możliwości nabierania świadomości na ten temat i tkwisz 'w środku cierpienia'. Za swoje odczucie (że nie chcesz cierpieć, buntujesz się przeciwko cierpieniu) zaczynasz się winić, bo nie jesteś w stanie odczuwać tak, jak religia mówi. I tu rodzi się kolejny paradoks uwarunkowania religijnego: zamiast poznać i pokochać samą siebie, zaczynasz się nienawidzić za swój 'brak', jakim jest nieumiejętność cierpienia zgodnie z cierpieniem Jezusa i tym głoszonym przez religię... Czyli zasadnicze 'przykazanie'
Kochaj bliźniego swego jak siebie samego leży 'martwym bykiem'...
Tak to mniej więcej widzę, nie ująwszy nigdzie kwestii 'niewiary' w cokolwiek...