Lizawietko, chyba całkiem mijamy się w zrozumieniu...
Lizawieta pisze:Liduś, bo ja tu o wierze nie napisałam lecz wyjaśniam a jaki sposób może nastąpić jej znudzenie...wcześniej pisałaś, że
nie można się znudzić...a poszukiwanie czegoś innego, to nie jest znudzenie?
No więc moim zdaniem wiara to nasz 'motor życia'. Jako taki nie może się znudzić. Leży u podstawy naszego podejścia do życia w formie nieświadomej. Człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, że nieświadomie, ale wierzy.
Wychodzi z domu rano i
wierzy, że wróci z powrotem, siada za kierownicą i
wierzy, że nie będzie miał wypadku, budzi się rano i
wierzy, że nie umrze do wieczora, niezależnie od tego, co się w ciągu dnia wydarzy (bo wiesz dobrze, że może zdarzyć się coś wręcz odwrotnego).
Nie ma znaczenia, że o tym nie myśli i w ogóle jest nieświadomy tego faktu, bo taka jest jego natura, taką energią emanuje z natury rzeczy. Zauważyć tę nieświadomą (płynącą z odczucia własnej Istoty) wiarę będzie w stanie dopiero, jak znajdzie się 'po przeciwnej stronie'. Spróbuj zrobić cokolwiek,
nie wierząc, że Ci się uda, wtedy zobaczysz, czy się uda i jak się będziesz czuła...
NIE DA SIĘ normalnie żyć, nie wierząc (czego przykładem niech będą chociażby osoby w depresji: one są pod wpływem tak silnych energii negatywnych, że nie wierzą w nic 'dobrego' w życiu i bez pomocy osób trzecich (i leków) nie są w stanie wydobyć się do poziomu odczuwania naturalnego, czyli pozytywnego, którego wyrazem jest właśnie ta wiara (niekoniecznie uświadomiona) w życie i będą się pogrążać aż do unicestwienia.
I dlatego porównałam wiarę do oddychania. Oddychanie jest uwarunkowaniem fizycznym, wiara - psychologicznym i pochodzi od naszej pozytywnej Istoty, którą odczuwamy, czy zdajemy sobie z tego sprawę czy nie.
Dlatego ani oddychaniem nie da się znudzić, ani wiara w coś nie może się znudzić. Tam gdzie występuje znudzenie - nie ma wiary, jest co najwyżej zainteresowanie. Chwilowe.
Lizawieta pisze:Chyba rozumiemy się, bo przedstawiam stanowisko niewiary, które Ty odrzucasz...czy z tego powodu uważasz, że się nie
rozumiemy? Czy to, że odrzucasz, znaczyć ma brak jej istnienia?
Nie o nazewnictwo tu chodzi, a o to, co się kryje poza nim. Ja usiłowałam wykazać Ci, że w gruncie rzeczy nie ma czegoś takiego jak 'niewiara'. To, że przestajemy w coś wierzyć, znaczy automatycznie, że zaczęliśmy wierzyć w coś innego.
Przykład religijny? Proszę bardzo: ja przestałam wierzyć w to, co religia głosi. Nie znaczy to wcale, że od razu znalazłam coś, co zastąpi dosłownie tę wiarę, od której odeszłam. Ale, ponieważ ja nie 'czułam' tego, co religia głosi, wiarę religijną zastąpiła wiara w fakt, że JEST coś więcej, co jest bliższe Prawdy. I tym samym otworzyłam sobie do tego 'drzwi' (
Szukajcie, a znajdziecie, kołaczcie, z drzwi Wam otworzą, oczywiście żeby to się sprawdziło, potrzebna jest
wiara, że się znajdzie).
Więc Ty możesz nazwać moje odejście od wiary religijnej 'niewiarą', a ja 'wiarą, że istnieje coś bliższego Prawdy. To bez większego znaczenia, ale już wyznacza jakby 2 różne poziomy rozumowania i postrzegania.
Pojęcie 'niewiary' łączy się jedynie z poziomem materialnym, gdzie to zaprzeczenie istnieje. Na poziomie duchowym NIE MA NIC NEGATYWNEGO. Zatem z szerszej perspektywy widać, że nie ma czegoś takiego jak 'niewiara'.
Lizawieta pisze:Pisałam, że ze świadomości nie da się usunąć informacji, ona może przyszarzeć, ale ciągle istnieje. Nie ma takiej możliwości by jedną infomację wymazać ze świadomości, a w to miejsce wstawić inną...takiego fenomenu nikt nie dokonał.
Ja pisałam Ci dokładnie to samo.
Nikt tego fenomenu nie dokonał, bo nie może, bo tak właśnie został stworzony człowiek: żeby 'wzrastać' na bazie wszelkich doświadczeń. I one wszystkie zapisują się w jego podświadomości i wpływają na kolejne wybory.
Gdyby podświadomość zapisać symbolicznie w postaci stożka, te informacje, które są na jego szczycie, to są te, które najsilniej na człowieka wpływają. I chodzi tu o to, żeby (o ile zdajemy sobie z tego sprawę) 'przepchnąć' niektóre w stronę podstawy, żeby nie wpływały na nas silnie, bo to nam w życiu przeszkadza, hamuje nas (takie fobie, np.)
W większości przypadków zamiana tych informacji na szczycie dzieje się samoistnie: nabieramy świadomości, rozumiemy coraz więcej, więc automatycznie 'obiekt' wiary jakby się przesuwał do przodu.
Ale jest tu jeszcze jeden problem: nabywając świadomości, czym są uwarunkowania i jak działają, jesteśmy w stanie intencjonalnie niektóre przesuwać. Tu, np. wierzenia religijne. Jednym, one wystarczają, innym nie (jak mnie, np). Nabywając świadomości szerszej niż religijna wersja, można pojąć więcej i żyć pełniej. Mamy na to wpływ, wystarczy mieć tego świadomość.
Lizawieta pisze:E...Liduś, przecież nikt nie wierzy w religię...tylko w Boga, poprzez religię poznaje Boga.
Co do prawd, to ja nie popisuję się znajomością, bo nie wiem które głoszone są najbardziej zbliżone do prawdy.
Ja też się nie popisuję, Lizawietko, ja po prostu stwierdzam fakt, że można widzieć z szerszej perspektywy, albo można pozostać przy najwęższej, czyli z punktu widzenia materialnego.
A co do pierwszego zdania - nie do końca się zgodzę. 'Wierzyć w religię' równa się wierzyć w to na temat Boga, co religia w ludziach zaszczepia. Właśnie to mnie zniechęciło do religii, było zbyt nielogiczne, zbyt negatywne, zupełnie 'obok' tego, co ja na temat Boga czułam.
Lizawieta pisze:Liduś masz swoje def. uwarunkowania i tak jak wiele innych osób, które wiedzą najlepiej, że katolicy są uwarunkowani i są w najgorszej wierze jaka istnieje określając sektą, że mają wielu Bogów, a sami? są cacy, bo zrezygnowali z tej religii na skutek czegoś, a w dodatku wymazali z pamięci wiarę zastąpując inną. To jest dopiero sf.
Ale tu nie chodzi konkretnie o katolików (choć ta rubryka jest akurat im poświęcona), tu chodzi w ogóle o uwarunkowania religijne. Każda religia silnie warunkuje, Lizawietko. Ogranicza Nieograniczonego do 'jedynie słusznego' rozumienia. Oczywiście tyle, ile religii, tyle 'jedynie słusznych' prawd na temat Boga.
Czy sam ten fakt nic Ci nie mówi? Przecież reprezentant każdej religii jest przekonany, że wyznaje 'jedynie słuszną' wiarę w Boga, właśnie tę, która JEGO religia głosi. Biorąc pod uwagę, ile jest religii na świecie, coś dużo tych 'jedynie słusznych' dróg?...
Lizawieta pisze:I tu wyjaśniasz def. uwarunkowania.
Może i nie wiem czym jest uwarunkowanie w wąskim znaczeniu, ale pojmowanie wszystkiego pod tzw. linijkę, to jest oznaką wąskiego myślenia.
A o jakiej 'linijce' tu mówisz?
Bo widzisz, patrząc z szerszej perspektywy, widać wiele rożnych zależności z tej węższej. Więc jeśli mówisz, że świadomość warunkowań jest tą 'linijką', to akurat jest na odwrót. Im szersza perspektywa, tym większa otwartość, większy ogląd, większe zrozumienie. To nijak nie może być oznaką 'wąskiego myślenia', ono jest wyrazem 'jedynie słusznej prawdy'.
Lizawieta pisze:A wracając do uwarunkowania:
Jeśli ja nie jestem świadoma czegoś co zawarte jest w doktrynie danej wiary...załóżmy K.rz-k i to nie jest chorobą psychiczną spowodowane lecz załóżmy niewiedzą, bo zapisy doktrynalne też ulegają zmianie i mogę ich nie znać, a to jest uwarunkowaniem bycia kotolikiem. To jak to nazwiesz takie uwarunkowanie bez warunku?
Czytam i czytam i nijak nie mogę pojąc, co chcesz przez te słowa powiedzieć... Mogłabyś to jakoś inaczej napisać?
Zmiana doktryn nigdy nie idzie w takim samym tempie, co samo życie, a poza tym, zmiana doktryn JUŻ jest przyznaniem się do 'błędu', niezrozumienia wcześniejszego, a to automatycznie przekreśla 'jedynie słuszną' prawdę, nie sądzisz?
Lizawieta pisze:Warunkiem bycia katolikiem jest przyjęcie chrztu i innych sakramentów w zależności od wieku przystąpienia do tej wspólnoty (i nie myślmy szerzej co jeszcze jest potrzebne, ale skupmy się tylko na sakramentach by się zrozumieć)
Załóżmy, że przyjmuję chrzest i bierzmowanie i jak wcześniej pisałam znudziło mi się być w tym Kościele, będąc pełnoletnią
zgłaszam się po apostazę i otrzymuję...i co? już nie jestem uwarunkowana?...jestem wolna i nie jestem katoliczką K. rz-k?
Warunkiem było przyjęcie chrztu i co oświadczenie, że wypisuję się z Kościoła znaczy, że zmazałam z siebie chrzest, albo wypisałam się z tego chrztu...no przepraszam...czego ja tu nie rozumiem?
Wygląda na to, że rzeczywiście nie rozumiesz... Bo uwarunkowania nijak nie są warunkami stawianymi przez religię. Uwarunkowanie to
uwierzenie, że te warunki religijne są słuszne i że to 'jedynie prawdziwa' droga do Boga.
Ilu jest katolików, którzy mają te sakramenty, bo zadziałali zgodnie z uwarunkowaniem swoich rodziców (tak trzeba i już), a nigdy nie wierzyli w Boga religijnego? Same sakramenty nie są oznaką wiary w nie, to tylko pozory, 'zewnętrzny wyraz' czegoś. A prawda jest nie 'na zewnątrz', a 'wewnątrz' nas i wyraża się
wiarą w coś tam, naszymi uczuciami.
Lizawieta pisze:Duchowego uwolnienia nie ma, skoro Duch Św. czyli sam Bóg przyjął mnie do społeczności, to nie ma żadnego odwrotu, to
jest tak jak z małżeństwem, które się rozstało, ale nie ma prawnego rozwiązania związku, choć może taki uzyskać...ale Bóg nie dał nam kolejnego sakramentu by przestać być w bożej społeczności, by dostać rozwód.
Czyli Ty uważasz, że Bóg przyjmuje do swojej społeczności tylko tych, którzy są religijni (mają sakramenty itd)? Jeśli tak, znaczy jesteś silnie uwarunkowana prawdami religijnymi i tyle. Bo 'Boża społeczność' to WSZYSCY ludzie, ci, którzy o Bogu nie słyszeli i żadnej religii nie praktykują również. A wiesz dlaczego? Dlatego, że Bóg jest Miłością i Życiem (co również religie mówią, ale, jak widać, większość tego nie słucha, jest uwarunkowana inaczej...).
KAŻDY człowiek jest cząstka Życia i KAŻDY człowiek ma zdolność odczuwania Miłości i kochania.
Lizawieta pisze:Liduś obojętnie jaką znajdę drogę (wyznanie lub bez), to zawsze będę w społeczności Boga.
Piszesz, że uwierzyć można we wszystko, a więc uwarunkowaniem jest to w co uwierzyłaś, a więc w miłość bezwarunkową.
Zważ, że wszystko ma dwa bieguny, to jak nazwiesz drugi biegun miłości bezwarunkowej?
Dwa bieguny są tylko w naszej rzeczywistości, materialnej. W Boskiej nie ma, jest tylko Miłość i to bezwarunkowa. Człowiek, doświadczając życia, też dąży właśnie do takiej. Nabiera powoli świadomości, żeby wykazać gotowość na bezwarunkowość nawet w środowisku uwarunkowanym.
Drugim biegunem miłości jest strach i wszystko, co z niego wynika (wszelkie negatywne emocje, nienawiść, pożądanie, chciwość itp. itd).