Sosan, Jezusa negujesz, więc Go nie rozumiesz, nie ma w tym nic dziwnego, tak właśnie funkcjonuje człowiek. Mnie też nie rozumiesz i w takiej sytuacji cokolwiek powiem, trafi na podobną blokadę.
Co do Twojej teorii, natomiast, hmm...
Sosan pisze:???? sam nie wierze, co czytam
W ogóle nie zrozumiałaś tej " mojej " metody odcięcia zasilania.. Oczywiście w wymiarze praktycznym jak najbardziej człowiek powinien się odsunąć od negatywnych wibracji ( przeprowadzka), ja jednak pisałem o czymś zupełnie innym. utratą zainteresowania w złomowisko mentalne w głowie... My je zasilamy tym, że inwestujemy w nie swoje poczucie tożsamości,. te wszystkie traumy, depresje, frustracje musza być dla nas ważne, stanowić centrum naszego Ja, skoro je tak długo w sobie zatrzymujemy.
gdy natomiast uświadomimy sobie, ze myśli i uczucia to tylko pewne formy, tylko się pojawiają i znikają, które nas nie definiują, ale są zwykłą ekspresją życia to będziemy w stanie je świadomie obserwować, bez elementu ucieczki od nich, walki z nimi, negacji ich.. Po prostu z pozycji pasywnego świadka, widza na sali kinowej, który obserwuje, ale sam nie jest tym co się dzieje na ekranie.
Ta maltretowana osoba właśnie musi w ten sposób podejść do skumulowanej energii emocjonalnej w swojej głowie, inaczej całe życie będzie sparaliżowana przeszłością . ja nie pisze o metodzie fast- food, tylko wyrwaniu całego patologicznego korzenia, bez bawienia się w przycinanie gałązek chwastu
Zadam Ci tylko jedno pytanie i z góry Ci mówię, że ani Cię nie mam zamiaru straszyć, ani nie jest to złośliwość z mojej strony, ani w ogóle żadne negatywne pobudki we mnie nie drzemią (i nie życzę Ci tego!). To jest tylko teoretyczne pytanie, na które odpowiedzi znać nie możesz, bo ona pojawia się dopiero w przeżyciu danej sytuacji, a nie w teoretycznych rozważaniach. A zadam ci to pytanie w jednym celu: żeby pobudzić Cię do troszkę innego myślenia. Może mi się uda?...
Działo się to lata temu, to był wypadek głośny w całej Polsce. Uległ mu 12 czy 13-letni syn mojej koleżanki.
Chłopak urodził się jako wcześniak i rodzice włożyli mnóstwo starań i serca, aby dorównał do rówieśników, bo rozwijał się powolutku i widać było różnicę, zwłaszcza w tzw. fizyczności (był mniejszy od rówieśników i bardziej wątły), bo intelektualnie ich przewyższał.
Ojciec to był taki typ sportowca. Zaraził dziecko swoimi sportowymi pasjami i trenował z nim od maluszka. Dziecko było chętne, choć kosztowało je to wiele wysiłku.
Ale lata mijały i tężyzna rosła, chłopak zaczął być po prostu świetnym sportowcem, uwielbiającym wszelkie gry i zabawy ruchowe. To był rok przełomowy: chłopak właśnie w tym wieku dorównał do rówieśników z klasy. Nie muszę Ci mówić, jak bardzo rodzice byli z niego dumni.
I w te wakacje jak zwykle pojechał z ojcem na długą eskapadę rowerową (prawie codziennie tak jeździli). Dojechali do parku na jeziorem i tam postanowili odpocząć. Po jeziorze pływała motorówka ciągnąca tzw banan, na nim kupa 'pasażerów' w różnym wieku, na koniec przejażdżki motorówka robiła ostry zakręt, ludzie z krzykiem wpadali do wody i była to największą atrakcją całej przejażdżki.
Kupili bilety na kolejną rundę, wsiedli i bawili się świetnie. Było gorąco, na wodzie przyjemnie, naprawdę świetna zabawa! Pod koniec kursu motorówka zrobiła swój ostry zakręt, towarzystwo spadło, śmiechom i piskom nie było końca. Chłopak świetnie pływał, ojciec się o niego nie martwił (w sumie od pływania zaczęli tę całą przygodę ze sportem).
Ale tym razem było inaczej. Motorówka zawróciła zbyt blisko pasażerów, chłopak dostał się pod śrubę. Przecięło go niemalże na pół w pionie. Był przytomny, świadomy wszystkiego, co się dzieje wokół, nie czuł bólu, żył jeszcze 3 dni.
I jak tak czytam Twoje powyższe rady, jak sobie radzić z traumą, zastanawiam się, jak Ty byś sobie poradził w takiej sytuacji, gdyby to dotyczyło Twojego syna... Widziałbyś to z pozycji pasywnego widza w kinie? Nie miałbyś negatywnych uczuć? Skupiłbyś się na świadomości, że to tylko formy, które przychodzą i odchodzą?...
A jak pomógłbyś żonie, czyli matce dziecka?... Tak samo dając jej tego typu rady?...
wyrwać całego patologicznego korzenia, bez bawienia się w przycinanie gałązek chwastu, hmm, ból też jest przecież 'patologią', bo nie ma chyba nic bardziej traumatycznego (negatywnego), niż ból po tragicznej śmierci ukochanego dziecka.
Dla mnie te rady, aczkolwiek mają coś z prawdy, w życiu ludzkim się nie sprawdzają. Bo można je rozszerzyć i stwierdzić, że przecież człowiek też jest formą (chyba nie zaprzeczysz, sam to mówisz), która przychodzi, odchodzi, więc nie ma się czym przejmować...
Gdzie tu miejsce na MIŁOŚĆ?... Ja widzę ucieczkę od niej, sorry...
Jeżeli człowiek nie uświadomi sobie, czym jest życie, czym jest on sam w nim, czym jest śmierć, będzie albo uciekał, albo negował (albo uciekał na skutek negacji). Uświadomienie sobie tych prawd prowadzi do akceptacji śmierci. To nie następuje w chwili traumy, to jest stopniowy efekt uświadamiania sobie życia, czasami trwa latami (a bywa, że i człowiek nie wyjdzie z niego do końca życia). Ale kończy się akceptacją. Czyli wyjściem z negacji. Zaprzestaniem postrzegania danej sytuacji jako negatywnej, a zatem i nieodczuwanie jej w negatywny sposób.
Sosan pisze:Pragnienie bycia mistrzem i dostosowanie się do pewnych standardów ( np., brak negacji innych prawd) to kreowanie w sobie super ego, upośledzanie swojego życia, aby być postrzeganym jako ktoś szczególnym, ponad innych ludzi..
A kto tego pragnie? Bo ja nie. Mistrzem się jest, albo i nie. Dla tych, którzy nimi nie są, nauki Mistrzów mogą być tylko wskazówkami do samodzielnego rozwoju. Takie 'kierunkowskazy'. Od nas samych zależy, czy z nich skorzystamy, na ile te nauki wiążą się życiem i co z tych nauk poczujemy. Ale samo 'poczuć' nie wystarczy: trzeba żyć, tym, co się czuje.
Brak negacji nie jest wskazówką do zastosowania. Nie powiesz sobie:
przestaję negować i tak się rzeczywiście stanie. Jest wskazówką, że do takiego poziomu trzeba dorosnąć, trzeba nabrać takiej świadomości na bazie doświadczania życia (i po to duch się właśnie wciela w ludzkie ciało), żeby negacja więcej nie pojawiała się w nas w sposób naturalny. To jest jak najbardziej naturalny
efekt wysokiego poziomu świadomości duchowej. Na takim poziomie nie można nie akceptować życia w jakimkolwiek jego materialnym czy nie przejawie. I wartości 'ego' nie grają żadnej roli, Mistrz ich nie wybiera. Bo jest świadomy, czym one są i czemu służą.
Człowiek neguje to, czego nie zna, czego nie jest świadomy.
Czyli tak czy siak, w samym życiu nic się nie da załatwić 'od ręki', wszystko, co ma wartość, trzeba w sobie wypracować... Temu służy właśnie samo życie.
Takie jest moje zdanie.