Filip, kładziesz mnie dosłownie na łopatki...
Wyobraź sobie, że ja też nie 'pozbywam się' uczuć i też uważam, że dzięki nim się rozwijam... Ale skoro się rozwijam, to je po prostu
kształtuję.
Nie sądzisz, że to jest logiczne?
W zasadzie nie chce mi się z Tobą dyskutować, bo nie widzę celu, i tak do Ciebie nie dotrze... Ale podam Ci zwykły przykład z życia, może choć to zrozumiesz?
Otóż masz dwie matki, które mają dzieci w takim samym wieku (ok. pół roku, np.).
Dziecko pierwszej zaczyna nagle się dusić, 'szczekająco' (dosłownie) kaszleć, robi się sine. Ona jest strasznie zdenerwowana, wydaje jej się, że dziecko umiera, czuje się bezsilna, ale opanowuje się, wzywa pogotowie, a lekarz diagnozuje: podgłośniowe zapalenie krtani (tzw. pseudo-krup), zdarza się u małych dzieci, cóż, trzeba jechać do szpitala, dziecko dostanie leki i zaraz można wrócić.
Przy kolejnym ataku matka przestaje się denerwować, bo już wie, co to jest i że jej dziecku nic nie grozi. cCyli
nabrała świadomości czym jest ten szczekający kaszel, zrozumiała działanie choroby i wie, że to minie samoistnie, jak dziecko podrośnie i krtań mu się powiększy.
Zatem
nabranie świadomości tego faktu sprawiło, że jej uczucia względem całej tej przykrej sytuacji przestały być negatywne jak na początku, kiedy to nie miała pojęcia, o co chodzi.
Inaczej mówiąc - dzięki
świadomości ta matka
ukształtowała swoje uczucia na pozytywne.
Nie eliminowała nic, po prostu zrozumiała i negatywne uczucia w niej się nie pojawiły.
Czy to jest jasne?
I teraz masz drugą matkę, której dziecko zachoruje na dokładnie tę samą chorobę. Ona, widząc swojego malucha siniejącego i kaszlącego tak, jakby za chwilę miał się udusić, tak strasznie negatywnie odbiera tę sytuację, że strach ją wręcz paraliżuje. Jest przerażona do tego stopnia, że jak mąż wzywa pogotowie, to musi ono ratować nie tylko dziecko, ale tez matkę. Dziecko wędruje do szpitala na 2 godziny, a matka dostaje solidny zastrzyk uspokajający i idzie spać.
W związku z czym następnego dnia wszystko wraca do normy, dziecko zdrowieje, a matka nie chce się dowiedzieć, co dziecku było, bo nawet myśl na ten temat ją paraliżuje.
Pół roku później przychodzi kolejny atak choroby dziecka i sytuacja się powtarza: matka reaguje tak samo negatywnie i znów trzeba ją ratować środkiem uspokajającym. Wszelkie tłumaczenia do niej nie docierają, ta sytuacja ja po prostu przerasta, strach jest większy...
Ta matka nie nabiera świadomości na dany moment, więc i wciąż pozostaje pod wpływem negatywnych uczuć, wytwarza jej na widok siniejącego duszącego się dziecka. Nie kształtuje swojego uczucia, bo i nie ma świadomości, czym jest choroba i że to nic groźnego.
Zgodnie z tym, co Ty mówisz, to ta druga matka jest 'normalna', a ta pierwsza nie?