Nebogipfel pisze:O ile Bóg istnieje.
Trudno doświadczać czegoś co nie istnieje, chyba, że jest wyimaginowane.
Skoro wszystko co złe zwala się na diabła a wsyzstko co dobre na Boga to gdzie my w tym wszystkim jesteśmy?
Wiem na pewno, że wiele zawdzieczam sobie i bliskim mi osobom.
Lecz żaden z nich nie mieni się Bogiem czy Diabłem.
Wiesz, 'pies pogrzebany' w definicjach i w
uwarunkowaniu. Jeśli człowiek uprze się (jak większość wciąż) definiować Boga zgodnie ze zrozumieniem sprzed tysięcy lat, czyli jako 'odrębną' Istotę (mimo bardzo wyraźnych wskazówek z ust Jezusa, że tak nie jest, że wszyscy jesteśmy "jedno" z tego samego "tworzywa" co Bóg Ojciec), to nawet ateistą rządzi ten "program" (to uwarunkowanie).
(co widać na Twoim przykładzie, chociażby, bo bardzo rozsądnie 'walczysz' z wizerunkiem Boga religijnego właśnie)
Jeśli odejdziesz od tej archaicznej definicji i postarasz się rzeczywiście zrozumieć, co znaczy, że Bóg jest życiem i miłością (a na dodatek wszystkim, co jest), to logiczne wnioski same przyjdą, kim tak naprawdę jawi się Bóg.
To samo z sumieniem. Jeśli będziesz bazował na definicji ze sfery racjonalnej, która absolutnie nie zakłada, że coś, czego nauka nie jest w stanie zbadać, istnieje, a sferę duchową człowieka ograniczyć do 'psychicznej' - 'wytworu naszej umysłowości), sumienie będzie jakby 'wypadkową' wszelkich uwarunkowań.
Ja się temu przeciwstawiłam, gdyż moim zdaniem sumienie w ogóle nie pochodzi od umysłu, a od duszy. Umysłem można je tylko 'zmącić' i poprzez to stracić rozeznanie, co i skąd pochodzi.
Czyli moja definicja jest o wiele szersza, więc i widzę problem szerzej. Gdyż i samo życie jest pojęciem obejmującym o wiele więcej, niż to, co zwykło się sądzić (i utożsamiać je z życiem biologicznym na Ziemi jedynie).