Tak zbiorowo co do niektórych wypowiedzi się odniosę, bo zakładając temat ani nie oczekiwałam zwrócenia na siebie uwagi CROWS, ani nie oczekiwałam jakiegoś konkretnego kierunku tematu. Byłam ciekawa, co Wy z nim zrobicie i w jaką stronę pójdą Wasze myśli
Masz racje Victorio-źle się wyraziłam w tym zdaniu o świadomości-taki trochę skrót myślowy.
Chodziło mi o to, że 8-9 letnie dzieci uczące się w szkole religii, torpedowane sa masą niezrozumiałych dla nich tematów, które w ciągu jednego roku wypełniają ich głowy jako przygotowanie do sakramentu. Archaicznym językiem pisane modlitwy uczone na pamięć, żeby je wcześniej "zaliczyć", godziny spędzone na siedzeniu w kościele i ćwiczeniu jak podchodzić, jak recytować, gdzie stanąć...Natłok tego, czym obarcza się tak młode główki zakłada, że dzieci powinny być niezwykle świadome właściwie wszystkiego-począwszy od rozumienia słowa "nieczystość" - niezwykle ziemskiego i cielesnego, do zrozumienia samej tajemnicy, jaka z założenia tkwi w przyjmowaniu komunii. Dla mnie jest to niemożliwe na tym etapie życia. Zatem pytanie-po co w takim wieku dzieci przystępują do komunii? I tak rozumieją tylko wierzchołek tej góry, o ile w ogóle jest to przez nie rozumiane. To jest ta część związana z porażką kościoła. Bo cześć maluchów ma potem taki uraz do chodzenia do kościoła, że tylko kilka kroków dzieli je od kombinowania, jak tu przestać chodzić do niego, a na religii zbijać bąki. Dlaczego nie można komunii odłożyć na bardziej świadomy etap życia? Skoro śluby zawierają dorośli, na kapłanów tez trzeba trochę lat mieć, to czemu i nie komunię w późniejszym wieku? albo w drugą stronę-razem z chrztem świętym?
Natomiast temat ten ujawnia tak naprawdę właśnie pokręcenie jakie nastąpiło, kiedy myśli się o komunii w sensie "jak ogarnąć to w domu". Dobrze jak w domu, bo mania zamawiania kilka lat wcześniej sali zaczyna zataczać coraz szersze kręgi, a rodzinne spotkania-nawet jeśli "spędowe" i mocno rodzinne, schodzą na dalszy plan.
Ja tez miałam komunie-jako "ta najważniejsza" i jako ta organizująca. I jako organizatorka owszem-miałam z tym wszystkim zgryz, żeby ani nie dać się zwariować, dziecka a tym nie posiać gdzieś, a jednocześnie uczynić z tego dzień ważny i świętowany zgodnie z moimi odczuciami i potrzebami. Ale tak naprawdę marzyłam, żeby ten dzień był za nami. Głównie przez to wszystko, co wiązało się z kościołem, z religią jako przedmiotem w szkole u mojego dziecka. Z całą otoczką jaką wespół zespół tworzyła katechetka, rodzice dzieci komunijnych i w jakiś sposób proboszcz, który niby taki ludzi i dla dzieci jak starszy kolega, ale na resztę przymykał oczy i w nic się nie angażował, ani niczemu też uważniej nie przyglądał.