Saturatory, wata cukrowa, kurczę...
. Płytoteki nie pamiętam (nie było jej w moim mieście?), ale pamiętam coś innego: takie studia nagrań, czy jak to nazwać (umknęła mi ta nazwa z pamięci) nawiedzane głównie przez młodych ludzi, rzecz jasna. Ponieważ muzyka była tylko w radiu, nie było żadnych płyt do kupienia z nowościami, na miejscu nagrywało się w takim studiu każdy przebój. Właściciel nagrywał to z radia na magnetofon, a potem tłoczył z tego takie "pocztówki dźwiękowe", czasami dosłownie pocztówki z widoczkiem albo zdjęciem, czasami takie kwadraty z plastiku, gdzie maszyna tłoczyła rowki z melodią... A najfajniejsze było, że za dodatkową opłatą można było nagrać swój głos, czyli życzenia, jeśli płyta miała być prezentem. "Kochanej Joli na wieczna pamiątkę..."
I bach, prezent jak z kosmosu! A za życzeniami piosenka Janis Joplin czy cokolwiek tam było na czasie, a nie do zdobycia inna drogą...
Pamiętam też moje marzenie (jak każdego chyba młodego człowieka wtedy), żeby mieć prawdziwe jeansy... Te moje dyskusje z rodzicami: "Ależ dziecko, przecież my zarabiamy w złotówkach, nie w dolarach, jak możemy ci coś takiego kupić?". Po długiej dyskusji na temat bonów, "koników", po przeliczeniu na złotówki, okazało się, że takie portki to prawie cała pensja, więc problem umarł śmiercią naturalną...
(w późniejszych latach 80-tych na straganach pojawiła się cała masa jeansów "made in Turcja" i to w rozsądnych cenach, ale ja mówię o latach bezpośrednio przed)
A pierwsze moje "prawdziwe" jeansy kupiłam sobie dopiero po 1 roku studiów, gdzie oszczędzałam jak szalona i chwytałam się wielu zajęć, żeby mieć trochę forsy. Co za radość!!!
I wiecie, co się stało? W wakacje pojechałam (z obecną tu Przyjaciółką :pa:) na camping do Krynicy Morskiej (po długich debatach z rodziną, która uważała, że jesteśmy za młode na samodzielny wyjazd). Pierwszy taki "dorosły" wyjazd, oczywiście w jeansach!!!
Długo tam nie zabawiłyśmy, bo drugiego, bodajże, dnia pobytu po powrocie z plaży zastałyśmy nasz namiot całkowicie pusty... Camping był strzeżony, ogrodzony, na poziomie... Zostałyśmy tylko z tym, co miałyśmy na sobie i przy sobie na plaży. MOJE JEANSY!!!! I cała reszta, namiot był kompletnie pusty! (i z zepsutym zamkiem).
Całe popołudnie i noc spędziłyśmy na komisariacie miejscowej milicji, bo nie miałyśmy co ze sobą zrobić. Najbliższy autobus do domu był ok. 6 rano... Więc otuliłyśmy się kocem i ręcznikiem i do samego rana...rżnęłyśmy w karty, rycząc ze śmiechu i wprawiając w osłupienie wszystkich "stróżów prawa"...