52
autor: civilmonk
Jutro kontynuacja terapii - trzy transplantacje. Było trochę problemów bo lekarz zaczął kombinować ale wybiliśmy mu to ostatecznie z głowy stwierdzając iż to wszystko już przerabialiśmy plus parę argumentów na rozum.
No ale żona czuje się tragicznie. Znów dużo płacze. Mówi mi na przemian, że to mam ją zabić, to się sama zabije, to że to wszystko moja wina, to że dziękuje mi iż jestem z tym w nią i nie chce nikogo innego. Dziś poszła do garażu i włączyła auto mówiąc, że się zagazuje. Podszedłem po chwili do niej i powiedziałem że tak to tylko smrodu na robi bo się robi inaczej. A skąd wiem spytacie? Bo miewałem i miewam doły. Swego czasu poczytałem poradników "jak to zrobić w domu by nie bolało". Więc wiem. Znam przynajmniej dwie proste i skuteczne metody. Pierwsza to... Ach, nie o tym miałem pisać.
Więc. Żona zapłakana znów. Ja ją obejmuje i mówię że wszystko będzie dobrze. W pewnej chwili przypomniała mi się historia jaka mi się przytrafiła.
Jak byłem nastolatkiem to odkryłem, że mam narośl na jądrze, po jakimś czasie zaczęło mnie boleć w dole brzucha. Ja jak to chłopak - przecież nie pójdę do Mamy mówić że mnie jaja bolą. Wstyd. Internetu wtedy nie było. Chadzałem do księgarni w Bytomiu. Tam mieli encyklopedię medyczną. No i szlag znalazłem - rak jądra. Spotyka głównie młodych chłopców. No to po mnie. Przez miesiąc siadywałem na polach i żegnałem się ze światem. W końcu rodzicie zauważyli że ze mną coś nie tak. No to panika poszła i do urologa. A ten rzekł - żylak jądra. Tydzień w szpitalu i sprawa zamknięta. I tak było. Fizycznie. Nie dla mojej głowy jednak. Od tego momentu co chwila na coś umierałem. Ześwirowałem zupełnie. Potajemnie chodziłem do lekarzy. Ja naprawdę czułem te bóle. Miałem już nawet widoczne problemu skórne. No i encyklopedia w księgarni wszystko mi mówiła - umierasz na to, na tamto. Trwało to ze dwa lata. Były wakacje, ja w moim ulubionym mieście, tam gdzie się urodziłem. U babci. Chodziłem po ulicach jak struty. W tym czasie w Polsce był jakoś JP2. I usłyszałem, w momencie gdy znów miałem gigantycznego doła jak mówi "Nie lękajcie się!". Czy coś w tym stylu. Po parunastu minutach wszystko się skończyło. Moja głowa wyzdrowiała. Mógłbym normalnie jako świadek świętości tego człowieka wystąpić. Cud.
No jak tak obejmowałem żonę, jak mi się to przypomniało, to mówię do JP2 - pomóż jej proszę. Daj jej siłę. No to głos w mej głowie zabrzmiał. To działaj! I pojawiło mi się w głowie co mam mówić. Poczułem co mam mówić. Żona była w fazie "dlaczego mnie to spotkało". No to na opowiadałem historie zasłyszane różnie. Np. o inwalidach, którzy myśleli, że to koniec świata a potem odkryli że to doprowadziło ich do życia pełnego szczęścia. No to żona na to - ale niektórzy nie dożywają do tego szczęścia. To ja na to - miałem kiedyś nauczyciela w podstawówce. Super był. Geograf. Jedyny prawdziwy szkolny nauczyciel jakiego spotkałem. Dobry człowiek. Czuć było moc. I umarł zanim się rok skończył. Rak mózgu. Przez lata się zastanawiałem jaki ten świat jest pojebany. To mówię do żony tak - też zasłyszane - mama szła z córą po łące i zrywały kwiaty do wazonu. Córa się pyta - jak to jest że dobrzy ludzie umierają czasem szybko. Mama odpowiedziała - a które kwiatki wybieramy z łąki my? Czyż nie te najpiękniejsze? Żona się uspokoiła. Jest lepiej. Zaśnie spokojniej.
Nie wiem czy jestem oświecony czy nie. W dupie to już mam. Ale coś się zmieniło jakiś czas temu. I nie umiem Wam powiedzieć co. Mógłbym użyć tych famazonów o jedności, poczuciu bycia i inne takie dyrdymały. I tak byście to opatrznie zrozumieli o ile nie czujecie tego sami. Tak się nie da po prostu. To coś to ... ech... bez sensu. To nie jest tak iż teraz nie boli. Boli jak cholera. To nie jest tak iż się jest mądrym. Ciągle się robi głupoty. To nie jest tak iż się jest dobrym - ciągle się kombinuje by wyjść na swoje. Gdy stres dotyka to srasz pod siebie tak samo. Crows wnerwia tak samo. Ale jest inaczej. Inaczej bo masz w sobie to coś. Coś co powoduje iż nawet brnąc przez szambo gdy szarpią cie szczury idziesz dalej jak tylko na chwile wstaniesz. I się w głębi ducha temu wszystkiemu śmiejesz w twarz. A jest czemu bo ten świat jest naprawdę pojebany. A potem gdy siedzisz jak ja teraz, palisz cygaro i nie tylko, mówisz sobie - piękny jest ten świat. I też coś w tobie robi sobie z tego beke. To jest to właśnie to dziwne coś. Coś za co warto było się tyle męczyć. Gdybym miał się męczyć dalej to teraz powiem - więcej, więcej. By to coś rozkwitało. Ale jednocześnie powiem - nie nie nie! Chcę już spokoju. Ale i tak beka z obu. Ale i tak nie wiem co to jest. Wszystko naprawdę jest tylko tym czym jest. Zawsze na właściwym miejscu we właściwym czasie. I tylko tyle.
CM
Ostatnio zmieniony 04 maja 2015, 20:52 przez
civilmonk, łącznie zmieniany 1 raz.
Happiness is peace in motion, peace is happiness at rest