Hups, nie potrafię odpowiedzieć na wszystkie Twoje pytania, ani nie potrafię powiedzieć, dlaczego Ty jeden w Twojej rodzinie żałujesz, że żyjesz (w sensie - co jest tego przyczyną). Mogę odpowiedzieć ogólnie, że w ten sposób się myśli przy negatywnym podejściu do życia. Ale skąd ono u Ciebie? Tego wiedzieć nie mogę.
No, nie myślę, że z tymi ptakami to dobre porównanie, bo w nim obydwoje mówimy o tym samym. Podczas gdy w dyskusji mówimy o czymś innym. Ty negujesz, a ja usiłuję Ci wytłumaczyć, że możesz, ale nie musisz negować. Możesz równie dobrze spróbować akceptować (co w życiu praktycznym przekłada się na pogodzenie się z czymś, na co wpływu nie mamy). I wtedy sam byś zobaczył, jak zmieniłaby Ci się percepcja.
Twierdzisz, że widzisz, co masz. Świetnie! Ale dlaczego nie doceniasz tego? Dlaczego kierujesz swoją uwagę na to, czego nie masz, na negowanie, kalkulowanie, wyszukiwanie i tworzenie problemów, i tam drążysz?...
Problem rodzi się z negacji, nie z akceptacji, akceptacja natomiast rozwiązuje problemy.
hups pisze:Nie. Ja nie wierzę, że się nie uda. Ja biorę to pod uwagę. Wierzę, a w zasadzie wiem, że może się udać lub nie udać.
Z dużym akcentem na NIE udać. A przynajmniej w trakcie tej dyskusji użyłeś wielu sił, żeby przy negacji się utrzymać, bez podania choćby jednego pozytywnego powodu spłodzenia dziecka. Zauważyłeś to?...
OK, rozumiem, nie chodzi o 3-letnie dziecko, ale o dziecko w ogóle. Rozumiem też ogólną sytuację rodzinną na podstawie Twoich słów. Czy mam przez to rozumieć, że to Ty wypomniałeś swoim rodzicom fakt, że Cię spłodzili i że to Ty żałujesz, że żyjesz?...
(jeśli zbyt osobiste, sorry, oczywiście nie musisz odpowiadać)
Jak napisałam wyżej - nie potrafię tego wyjaśnić. Ale to bez znaczenia, hups, bo wiem, że to MOŻNA zmienić niezależnie od źródła tej sytuacji. O ile chcesz coś tu zmienić, rzecz jasna. Bo jeśli nie - nic tego nie zmieni, nikt Cię o niczym nie przekona, ani za Ciebie tego nie zadecyduje.
Mówisz, że masz wątpliwości, czy jesteś ponad uwarunkowaniami. A pomyśl: jak idziesz do dentysty, od kogo to zależy, czy się boisz wizyty czy nie? Myślisz, że człowiek nie potrafi wziąć się w garść i powiedzieć sobie: dość tego, to głupie, bać się 15-minutowej wizyty u dentysty?...
Gdybyś nie był ponad uwarunkowaniami, jak raz się czegoś byś przestraszył, bałbyś się tego do końca życia. A przecież tak nie jest.
Pamiętasz, czego człowiek się boi, jak jest dzieckiem? Boisz się tego i teraz?
Boisz się sprawdzić, czy jesteś ponad uwarunkowaniami czy nie? Czy musisz się czegoś bać czy też nie?
hups pisze:Może żyjemy w innych światach. W moim: w samym 2012 r. w samej Polsce doszło do 4 184 zamachów samobójczych, z których 3 062 zakończyło się zgonem.
Na to wygląda, hups... W moim zgodnie ze statystykami (wierzę, że dobrze sprawdziłeś) też jest tyle zamachów samobójczych i tyle zgonów. Ale jest są też MILIONY ludzi, którzy w tym czasie cieszyli się życiem i czerpali z niego, co się dało, dla których ten rok był pełen szczęścia. Nie spycham w kąt jako nieistniejące to, ce negatywne, ale nie żyję tym, wolę patrzeć na życie od strony pozytywnej i żyć w akcepetacji, nie w negacji, współczując tym, którzy musieli przeżyć dramaty.
hups pisze:A jeśli nie spłodzę dziecka, jego ewentualne (podkreślam!) samobójstwo uniemożliwiam.
Niewątpliwie
. Tylko dlaczego Ty myślisz o czymś, co nie ma miejsca, zamiast myśleć o sobie samym?... Przecież dziecka nie masz. A za to sam wydajesz się zagubiony jak dziecko... Bo problem tu wcale nie w tym ew. potomku, a w Tobie...
Dalekowzroczność nie jest żadną 'wadą', natomiast wybieganie w przyszłość i debatowanie nad tym, co by było gdyby, to chyba ucieczka od 'tu i teraz', gdzie jest poważny problem do rozwiązania...
hups pisze:....To jest wpisane w życie człowieka, że tak się MOŻE stać. Znam fakty ze świata zewnętrznego, wiem, że takie rzeczy się dzieją - ludzie czują się nieszczęśliwi, popełniają samobójstwa. Ale Ty zdaje się - odrzucasz ten świat zewnętrzny jako coś obiektywnego. Więc może to dla Ciebie żaden argument?
Nie, nie odrzucam świata zewnętrznego, ja w nim żyję i doskonale się mieszczę. Mimo iż wiem, że to, co się dzieje, jest silnie uwarunkowane.
Wiem też, że nasze postrzeganie jest takie. I że rozwój polega na przechodzeniu od negacji do akceptacji. I że dużo łatwiej jest coś zaakceptować, jeśli się to rozumienie, niekiedy samo zrozumienie wystarczy, żeby zupełnie samoistnie to coś w nas przestało negować. To się wyczuwa bardzo realnie, nie jestem w stanie Ci tego opisać, ale generalnie można powiedzieć, że odczuwa się ogromna ulgę, jakby zrzuciło się ogromny ciężar z siebie.
hups pisze:Jak otworzyć serce? Czy w serce trzeba uwierzyć, żeby móc kochać?
Hups, wystarczy uwierzyć, że KAŻDY CZŁOWIEK MOŻE KOCHAĆ.
TY TEŻ. I to zupełnie niezależnie od tego, co było. Życie to ciągła zmiana, nic nie stoi w miejscu. To, co było, jest budulcem do tego co będzie. I to nawet to negatywne! Im niżej człowiek 'upadnie', tym wyżej się od tego dna odbije. Wystarczy tego po prostu chcieć i działać w kierunku zmiany. Reszta przyjdzie sama.
Tym bardziej, że podobnie definiujemy szczęście. Bardzo ładnie to napisałeś i ja od początku naszej rozmowy czuję, że z Tobą wcale nie jest tak 'źle', jesteś na granicy, a nie pod nią. A to jest (symboliczny) poziom, z którego możesz podnieść się sam. Wystarczy, że znajdziesz choćby najmniejszy punkt oparcia. Że zechcesz go znaleźć.
Jeśli lubisz czytać, poleciłabym Ci gorąco 'Odważne dusze' Roberta Schwartza (a teraz wyszła druga część - 'Dar duszy'). Książki niezwykle pobudzające do refleksji własnych, wyjaśniające całe mnóstwo ludzkich dylematów i pokazujące sens tego, co my, ludzie, uważamy za okrutne i bez sensu. Podtytułem jest 'Znajdź plan swoje duszy', ale to uważam za chwyt marketingowy, zresztą nie to jest najważniejsze. Według mnie - znajdzie się czy nie ten plan swojej duszy, książka pokazuje 'drugą stronę medalu' na czyichś przykładach (autentycznych ludzi i autentycznych wydarzeń), to, czego nie postrzegamy, a co jak najbardziej ma miejsce. A to, z kolei, pokazuje jasno, że sens życia JEST WE WSZYSTKIM, nawet jeśli go nie widzimy i nie potrafimy znaleźć. Sam ten fakt stawia człowieka na tory 'otwarcia się na życie', że tak ogólnie powiem.