Miałem wtedy chyba ze czternaście lat. Zobaczyłem ją tylko raz. Spojrzałem w błękit jej oczu i to wystarczyło. Utonąłem w nich.
Byłem jej cieniem gdy tylko się pojawiała. Każdym gestem, każdym spojrzeniem żebrałem o miłość (słów nie używałem bo język nie nadążał za tym co działo się w głowie, a skutki tego bywały fatalne). Ona jednak ciągle nie miała dla mnie czasu. A jeśli już czasem znalazła pięć minut to tylko dziwnie się uśmiechała i robiła wszystko żeby się ode mnie uwolnić. Od kolegów dowiadywałem się, że wraz ze swoją kumpelą mają ze mnie niezły ubaw.
A ja? zakochany po uszy świata poza nią nie widziałem. Nie spałem po nocach, tęskniłem. Zresztą o czym tu pisać. Każdy kto choć raz takie coś przeżył, wie co ja wtedy przeżywałem.
Trwało to z półtora roku i w końcu mi przeszło. Serce zaczęło bić normalnie, myśli wytrzeźwiały. Jak mówi poeta - nawet miłość umiera, gdy oczom zabraknie łez.
Aż tu nagle pojawia się niedawna moja bogini z czarującym, zalotnym uśmiechem. Serce wierzgnęło, ale szybko wróciło do normy. Teraz wszędzie jej było pełno. Gdzie ja tam i ona i ten tęskny wzrok. Skąd ja to znałem...
Nasze drogi się rozeszły. Czasem docierały do mnie jakieś ploteczki, że ona wciąż myśli o mnie. Wtedy i ja myślałem o niej. Zawsze mi się podobała. Myślałem sobie, że w sumie miłość to nie uczucie, to akt woli - Ja ciebie chcę. Ja chcę twojego szczęścia.
Myślałem - może jednak spróbować. W końcu jednak dawałem spokój. Miałem wytyczone ważne cele w życiu.
I tak minęło parę lat. Pewnego dnia spotkaliśmy się przypadkiem i było to pierwsze spotkanie z wielu, które nastąpiły później. Nie wiem dlaczego tak się stało. Naprawdę do dziś tego nie wiem. Tak zaczęła się bajka, na którą nie znajduję słów. Zachwycałem się nią całą: Umysłem, sercem, ciałem. Gdy jej włosy falowały na wietrze, gdy w jej oczach był taki, nieziemski blask.... Pragnąłem jej. Ale nie na całe życie. Tego byłem pewien. I w końcu odszedłem, łamiąc jej serce. Uwielbiałem ją, było mi z nią cudownie, ale jej nie kochałem. Przyszła jeszcze do mnie. Oboje wiedzieliśmy po co. Byłem chłopcem, a mogłem stać się mężczyzną. Długo rozmawialiśmy. Wylała wiele łez. W końcu poszła. Nie skorzystałem z okazji. Wtedy zrozumiałem, że chłopiec może stać się mężczyzną, nie kochając się z kobietą.
Cieszę się, że wtedy tak się to skończyło. Choć bolał mnie jej ból i czasami boli nadal. Wiem, że tak było najlepiej.
Tylko na wspomnienie tamtych chwil, kołacze się we mnie taka cicha tęsknota o nie spełnionym pragnieniu. Nie o seksie z nią, nie o wspólnym życiu. Żałuję, że nie poznałem smaku jej ust.
Re: Z życia nastolatka
1
Ostatnio zmieniony 01 cze 2012, 10:09 przez Cahir, łącznie zmieniany 2 razy.