Uwzględniając drogę do pracy, pracę i powrót poza domem spędzam od bardzo dawna około 11-12 godzin dziennie.
W pracy przeżywam sukcesy małe i duże, w pracy się bawię. Z żoną spędzam poza weekendami może z 2 godziny w takim typowym dniu. Te 2 godziny to w zależności od dnia biczowanie mnie jako współwinnego choroby lub rozmowa sprowadzająca się do tego iż Ona nie ma już sił i chce umrzeć, że mam ją zabić lub sama to zrobi, oraz narzekanie na lekarzy i świat, "za co mnie to spotyka" i takie klimaty. Ja głównie walczę o podtrzymanie nadziei, rozluźnienie atmosfery choć o to mi trudno bo jestem "out of energy". Weekendy to to samo co te 2h w tygodni tylko przez 12h. Od paru lat subtelnie próbowałem skierować żonę na siłę w Niej samej, na wiarę w coś większego w czym może znajdować oparcie gdy mnie nie ma - a nie ma mnie większość czasu. Chyba się udało. Żona staje się coraz bardziej wierząca. Ostatecznie wybrała katolicyzm.
Poszła nawet do spowiedzi bo chciała przyjąć Komunię na święta. Niestety nie dostała rozgrzeszenia bo żyje w grzechu - mamy tylko ślub cywilny. Poprosiła mnie więc o ślub Kościelny. Dla mnie to nie problem - występuje jako innowierca, nie muszę do tego udawać Katolika.
Między nami nie ma od lat nawet czegoś tak oczywistego w małżeństwie jak pocałunek. Żona boi się zarazków, lata choroby sprawiły że jest bardzo paranoiczna pod tym względem. Jest tylko muskanie policzków.
Jak widać to wogóle nie jest związek kobiety i mężczyzny od lat.
Co do tajemnic - jest ich wiele. W domu nie ma normalnego jedzenia, tylko dieta. Ale to jest skrajna dieta - pięć produktów łączonych na przeróżne dopracowane przez lata sposoby. Nie mogę jeść nic w domu typowego. Gdybym jadał to co żona nie miałbym siły pracować. Większość posiłków jadam więc na mieście. Ale to nie jadanie. Często zrywam się z pracy by - a jakże, pojechać z żona do lekarza, zrobić zakupy jak nie ma siły lub by ugotować jej dietetyczne pakiety jedzenia. Więc w każdym tygodniu nie wyrabiam się z zadaniami w pracy. Zatem brakuje mi czasu. To oznacza że nawet lunchów nie jadam. Więc nawet jedzenie to dla mnie buła w drodze do pracy w aucie i mcd/kfc z okienka w drodze z pracy plus coś wieczorem "przemycone" - jakieś paczkowane świństwa.
Ze znajomymi się nie spotykam, na imprezy nie chadzam, kino, koncert - nie ma szans.
Moje życie poza pracą to poniekąd domowe hospicjum.
W trudnych momentach załamań żona zaczyna do mnie mówić że jak już umrze to wreszcie będę szczęśliwy, znajdę sobie zdrową (?!) kobietę i będę na pewno miał z nią dzieci. I tu pojawiają się we mnie odczucia trudne do wyrażenia w takiej rozmowie więc zostają we mnie bo druga strona ich nie ogarnie - tak, na pewno odpocząłbym. Na myśl o nowym związku "stałym" całe moje uwarunkowane jestestwo krzyczy w przerażeniu NIE, NIGDY bo taki związek to tylko "odpowiedzialność za drugą osobę, problemy, ograniczenia, pomaganie". Mój mózg jest już przeformatowany. Nie kojarzy związku ze szczęściem, z dawaniem sobie radości - od tych zwierzęcych do tych wysublimowanych. To jest chore, prawda? Nie byłbym w stanie już żyć z inną kobietą na stałe. Na samą myśl o tym natychmiast włączą mi się program "uciekaj chłopie!". Nie, nigdy. Wolałbym ciszę i spokój samotnego życia do śmierci. Możliwe iż po kolejnych 10 latach by się coś w mózgu przeprogramowało. Możliwe iż są kobiety, które potrafią to przeprogramować szybciej jeśli im na kimś zależy. Ale raczej nie dopuścił bym nikogo tak blisko.
I dlatego we mnie nie ma opcji na skok w bok na serio. Traktowałbym drugą osobę jako "zadowalacz mnie" - "długo wyczekiwana damsko-męska odskocznia" - "czyste carpie-diem bez zobowiązań". A jako że nie ma czegoś takiego jak "związek bez zobowiązań" - zawsze się tworzą bo buduje się zaufanie, skończyłoby się cierpieniem sprowadzonym na drugą stronę. A tego nie chcę.
Dlatego jestem skazany na życie mnicha a gdyby żona umarła na życie mnicha - pustelnika.
Ech. I taki to skok w bok. Bryndza jakaś. Kusi by odłączyć pakiet buddów współczucia i zostawić tylko pakiet buddów życia tym co teraz - oddać się hormonom i mieć na wszystko wyjebane
Bo w sumie to wszystko tylko iluzja. Kary nie ma
Ale jak wyłączyć pakiet buddów współczucia skoro to nie ja go wyłączam ale program we mnie? Nie wiem czy mój program ma taki "back door" by to zhakować. Poszukam a jak znajdę kluczyk to sobie na niego popatrzę i zobaczę co dalej.