polliter pisze:Trochę po offtopuję, ale muszę się wyżalić. Dziś na moich (za przeproszeniem oczach) człowiek stracił oko. Wąż ze sprężonym powietrzem rozwalił gwint i "szamocąc się" walnął w oko faceta, który obsługiwał maszynę (Holendra), z oczodołu popłynęła woda z krwią, a on wołał: "Sylvester, help me, please, help me!". Trzymałem go, ktoś zadzwonił po karetkę i byłem taki, kurwa, bezsilny... Nie, nie umierał, ale widziałem okaleczonego człowieka, który prosi mnie o pomoc. Uczyli mnie pierwszej pomocy, reanimacji, ale kogo tu reanimować, jak on był przytomny? Jak mu, do cholery, pomóc? Czułem się, jak małe, bezsilne dziecko. Pocieszać go? "Wszystko będzie, kurwa, dobrze"? Jak dobrze, skoro nie będzie dobrze?
Myślisz, że pomógłby mu kapłan jakiejkolwiek zasranej religii? Przyszedłby sukienkowy i pieprzył, że Bóg go kocha? Ten kolega bez oka kazałby mu uciekać, gdzie pieprz rośnie, albo nawet do wszystkich diabłów :ahah:
Nie mogę się otrząsnąć po dzisiejszym dniu, boję się zasnąć, bo boję się koszmarów...
Dobra, moderator może ten post wykasować, albo wyrzucić do kosza, musiałem to z siebie wyrzucić i tyle...
Poli, gdybym zechciał teraz odpowiedzieć Tobie na pytania, musiałbym sięgnąć wstecz do własnego dość prywatnego życiorysu, jak to się stało, że radykalnie zmieniłem o 180 stopni poglądy wobec wiary, religii, kościoła, duchownych z całym ich dobrodziejstwem inwentarza. Otóż, nie zagłębiając się, doszedłem do wniosków, że "Panowie w czerni", sam Bóg, jakoś ma się nijak do rzeczy, które mnie w życiu napotkały a i tym samym nie mogę mieć im za złe bądź obciążać ich jakąkolwiek winą za wydarzenia do których tak jakby się nie przyczynili. Ale to "mniejsza połowa" ... otóż okazało się bowiem, że wszystkie moje przemyślenia, wnioski, konkluzje, analizy, nawet podtrzymywane stereotypy mogę o kant dupy potłuc, czyli o tzw. doświadczenia życiowe. Jestem panem samego siebie i własnych decyzji Poli, więc dokonałem wyboru, świadomego. Nie z powodu rodziny, znajomych (większość niewierzący) itd. . Bóg do mnie nie przemówił, wizji nie miałem, żaden z napotkanych kilku księży przekonać nie był w stanie przekonać. Otóż przekonałem mimowolnie sam siebie, dokonując wewnętrznej analizy potrzeb
Wykoncypowałem sobie sprytnie, że to nie Bóg, wiara, religia mnie potrzebowali. Tylko ja - ich. Są takie sytuacje, uwierz, kiedy człowiek chcąc nie chcąc (o ile ma czas a nic tak nie motywuje jak jego brak) dokonuje tzw. rachunku sumienia. Zabrakło pewnych elementów, niektóre się nie zgadzały, jeszcze innych w sposób racjonalny wytłumaczyć nie mogłem. Coś ciągle traciłem, coś zyskiwałem. Zbyt często radykalnie w obie strony i chyba jakiś wewnętrzny limit uległ wyczerpaniu. Odnalazłem, odzyskałem kiedyś wiarę w siebie i przy okazji w "coś" jeszcze, w co nigdy wierzyć nie chciałem. No i z czasem okazało się, że trzeba być stosunkowo silnym wewnętrznie, żeby wierzyć. Zresztą ... mniejsza o to.
Bóg czy lekarze nie przywrócą Twojemu koledze utraconego oka Poli. To nazbyt oczywiste i brutalne naturalnie. Bóg ma się do tego nijak, księża tym bardziej. Twój kolega będzie musiał się nauczyć żyć bez niego a życie nie będzie za nim czekać. Oczywiście za wcześnie na te słowa i zakrawają zapewne na cynizm. Jednak człowiek w większości przypadków odnajduje w sobie siłę nawet w najbardziej drastycznych okolicznościach, by je znieść i żyć dalej z godnością, pomimo widocznego kalectwa. Tym niemniej jest to cholernie przykre wydarzenie, jak i współczuję zarówno Twojemu koledze jak i Tobie. Niestety, każdego człowieka życie potrafi doświadczyć na swój paskudny sposób.
PS
Nie, spokojnie. Nie będzie żadnego "kasowania na życzenie".
Natomiast jeżeli ktoś poczuje się dotknięty bądź urażony wypowiedziamy, niech po prostu nie uczestniczy w dyskusji a już tym bardziej nie czyta.