Lidka pisze:Efrell, ta ostra wymiana zdań to tylko efekt, jak poważnie podchodzimy to Twojego problemu i jak każdy z nas chciałby Ci pomóc... Każdy na swój sposób, rzecz jasna.
Tak, mam dwoje dzieci i 2 razy przechodziłam przez depresję poporodową. I wiem doskonale, co może się kryć pod pojęciem "chciałabym się poczuć kobietą, nie tylko matką"...
Efrell, u mnie to przeszło dość szybko, bo była to tylko "burza hormonalna", a ponieważ jestem optymistką z natury, jak już ten stan "bycia tylko matką" dojadł mi bardzo, instynktownie znalazłam wyjście. Ja nie miałam wówczas tej wiedzy, która mam teraz, więc poradziłam sobie, jak umiałam. Ba, zdziwisz się, jak Ci powiem, że aczkolwiek nie jestem ciemna jak tabaka w rogu i zawsze miałam jakieś tam pojęcie o życiu, o chorobach też, tak depresja poporodowa była mi pojęciem całkiem obcym. Po fakcie zorientowałam się, o co tu chodziło i dowiedziałam, że to się zdarza wielu kobietom...
Dlatego dziś Ci radzę od serca: ZRÓB COŚ Z TYM! 2 lata to długo i wierz mi, jeśli nie przerwiesz tego "zaklętego kręgu", to może rzeczywiście przerodzić się w stan patologiczny i doprowadzi Cię do prawdziwej depresji, albo co najmniej do agorafobii, jak pisze Krystek (ona jest lekarzem i naprawdę mam do niej pełne zaufanie, bo znam ją od dziecka i wiem, co sobą reprezentuje, jakie ma podejście do pacjenta i jaką wiedzę).
Ja wierzę, że jeszcze nie jest to etap "prawdziwej choroby", w sensie, że możesz sobie poradzić sama, bez leków chemicznych. Możesz wspomóc się lekami ziołowymi, które poprawią Ci nastrój, a nie będą uzależniać, dzięki nim odzyskasz "barwy życia" i pogodniej spojrzysz na problem, a to już dużo.
Uświadom sobie, że mieć dziecko to najnormalniejsza w życiu sprawa i że fakt że już nigdy nie będzie, jak było przed nim, wcale nie oznacza, że musisz ugiąć się pod odpowiedzialnością. Jesteś tak samo kobietą, jak przed urodzeniem dziecka i masz pełne prawo czuć się jak kobieta, nie tylko matka.
Ale musisz o siebie zadbać, bo NIKT tak o nas nie zadba, jak my sami. Od naszej własnej woli to zależy, od nikogo więcej. Bo 150 osób może Ci radzić z dobrego serca, ale żadna z nich nie może za Ciebie chcieć...
Może to i dość ostre słowa, ale ja nie chcę Cię "piętnować", a jedynie uświadomić Ci, że od Ciebie samej wszystko zależy. Porozmawiaj o swoim problemie z mężem, bo, wierz mi, mężczyźni bywają naprawdę niedomyślni i jak mu nie powiesz, że coś Cię gnębi, on tego może się nie domyślić... Poproś go o pomoc, bo mąż jest w tej chwili najbliższą Ci osobą, która może to zrobić.
Ustal sobie, co chcesz osiągnąć, jaką drogę wybrać, żeby "odwrócić" tę paskudę, która Cię gnębi. Staraj się żyć nie tylko dla dziecka, a dla siebie też. Zauważ, jaka to zależność: szczęśliwa mama, szczęśliwe dziecko. Przygnębiona mama - dziecko przejmuje Twoje przygnębienie. Przygnębiona żona - małżeństwo cierpi. Chyba priorytetem powinna być jednak szczęśliwa mama?
Widzisz, jednym gestem - zadbaniem o samą siebie, działasz na wszystkie strony. I nie, nie jest to egoizm, bo żeby coś drugiemu z siebie dać, najpierw trzeba to mieć. Odnajdziesz w sobie spokój i akceptację - dasz to swojej rodzinie pod każdą postacią.
A to zadbanie o siebie oznacza po prostu oderwanie się od myśli o dziecku. Nie, nie przestaniesz go kochać (ani być odpowiedzialna), wprost przeciwnie, ale takie oderwanie się myślami od niego to jednocześnie stworzenie sobie samej takiej "strefy ochronnejej", w której będziesz sobą, nie tylko matką.
A zatem - dziecko śpi - "odpływasz" w swoje własne myśli, zajęcia, które dają Ci radość, a nawet jak tylko pitrasisz obiad - rób to jako kobieta, nie matką, tą nigdy nie przestajesz być.
Poza tym - wychodzenie z domu, jak tylko jest taka możliwość. Nie na długo, na tyle, na ile mąż sobie z maluchem poradzi. I jedna zasada: jak tylko wychodzisz z domu, wyrzucasz z głowy problem dziecka...
To jest chyba najtrudniejszy punkt, bo sama przez to przeszłam i wiem, jak trudno jest nie myśleć o małym dziecku... Człowiek wychodzi na godzinę i głowa zaczyna pracować: a czy mąż da mu coś tam, a czy dopilnuje dziecko, a czy to, a czy tamto...
Efrell, jedyną radą na to jest uświadomić sobie, że cokolwiek się dzieje, kompletnie bez sensu jest "zamartwianie się", bo I TAK NAS TAM NIE MA I NIC NIE PORADZIMY. A generalnie trzeba pozbyć się czarnowidztwa w takich sytuacjach i z góry założyć (i trzymać się tego), że WSZYSTKO BĘDZIE OK, PRZEZ GODZINKĘ MĄŻ DA SOBIE RADĘ. A ta godzinka "daleko" od męża i dziecka to dla Ciebie istny skarb, po prostu zdążysz odżyć i nabrać sił.
Warto też "pozbyć się" dziecka na jakąś noc czy dzień, że tak brzydko powiem, niech spędzi ten czas z dziadkami, z ciocią czy nawet z Twoja przyjaciółką do której masz zaufanie. To byłaby ogromna korzyść dla wszystkich. Bo i dziadkowie szczęśliwi by byli, i Wy, i dziecko, które rozszerza w ten sposób swoje możliwości adaptacyjne i nie wpada w takie "uzależnienie" emocjonalne od Was... Jemu żadna krzywda się nie stanie, bo wciąż będzie kochane i pod dobrą opieką, a Waszym zadaniem byłoby jedynie "wyrzucić je z głowy" na czas jego nieobecności. I zając się tylko sobą, Wam obojgu to jest potrzebne. Ty jesteś kobietą, a Twój mąż mężczyzną, bycie rodzicami nie powinno tego przytłumiać.
Oczywiście "strzelam" z tymi radami, one są bardzo ogólne, bo Cię nie znam i nie wiem, komu możesz ew. powierzyć swoje dziecko. W każdym razie jedno tu jest pewne: jeśli zdajesz sobie sprawę z zagrożenia, do czego może prowadzić ta sytuacja, na pewno spróbujesz sobie pomóc choćby z miłości do dziecka, któremu chciałabyś ofiarować, co najlepsze (a najlepsze dla niego to, żeby mama była szczęśliwa
). Nie ma na co czekać, zrób sobie jakieś postanowienia od zaraz i... realizuj je. DZIAŁAJ! Samo myślenie o tym cudu nie zdziała, tu trzeba decyzji, odrobiny samozaparcia i DZIAŁANIA.
Masz na to siły i potrafisz, jestem o tym przekonana! :tuli: Chciałabym być świadkiem Twojej radości, jak sama się o tym przekonasz (bo możesz nie dowierzać, że masz te siły, a masz, masz...
).
Trzymam za Ciebie kciuki! :powodzenia: