Re: Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie…

1
Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie…

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, uświadomiłem sobie,
że emocjonalny ból i cierpienie są tylko ostrzeżeniem dla mnie,
żebym nie żył wbrew własnej prawdzie.
Dziś wiem, że to się nazywa
AUTENTYCZNOŚCIĄ.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, zrozumiałem,
jak żenujące jest dla innych, gdy narzucam im własne pragnienia,
wiedząc, że ani nie nadszedł odpowiedni czas,
ani tamta osoba nie jest na to gotowa,
nawet jeśli byłem nią ja sam.
Dziś wiem, że to się nazywa
SZACUNKIEM DO SAMEGO SIEBIE.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie,
przestałem tęsknić za innym życiem i mogłem dostrzec,
że wszystko wokół mnie stanowi zaproszenie do rozwoju.
Dziś wiem, że to się nazywa
DOJRZAŁOŚCIĄ.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, zrozumiałem,
że zawsze i we wszystkich okolicznościach
jestem we właściwym momencie i we właściwym miejscu
i że wszystko, co się dzieje, jest właściwe.
Od tamtej pory mogłem być spokojny.
Dziś wiem, że to się nazywa
WEWNĘTRZNĄ PEWNOŚCIĄ.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie,
przestałem ograbiać się z wolnego czasu
i przestałem tworzyć kolejne wielkie plany na przyszłość.
Dziś robię tylko to, co sprawia mi radość i przyjemność,
co kocham i co sprawia, że moje serce się uśmiecha.
I robię to na swój sposób i we własnym tempie.
Dziś wiem, że to się nazywa
RZETELNOŚCIĄ.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, uwolniłem się
od tego wszystkiego, co nie było dla mnie zdrowe.
od potraw, ludzi, przedmiotów, sytuacji i od wszystkiego,
co wciąż odciągało mnie ode mnie samego.
Na początku nazywałem to “zdrowym egoizmem”
Ale dziś wiem, że to
MIŁOŚĆ DO SAMEGO SIEBIE.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie,
przestałem chcieć zawsze mieć rację.
Dzięki temu rzadziej się myliłem.
Dziś wiem, że to się nazywa
SKROMNOŚCIĄ.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie,
wzbraniałem się przed życiem w przeszłości
i troską o własną przyszłość.
Teraz żyję chwilą, w której dzieje się WSZYSTKO.
Żyję więc teraz każdym dniem i nazywam to
DOSKONAŁOŚCIĄ.
Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, uświadomiłem sobie,
że moje myślenie może uczynić ze mnie chorego nędznika.
Kiedy jednak zwróciłem się do sił mojego serca,
mój rozum zyskał ważnego wspólnika.
Ten związek nazywam dziś
MĄDROŚCIĄ SERCA.

Nie musimy już się obawiać sporów,
konfliktów i problemów z samymi sobą i z innymi,
ponieważ nawet gwiazdy wpadają na siebie, tworząc nowe światy.
Dziś wiem, że TO JEST WŁAŚNIE ŻYCIE!

Charles Chaplin



Jak to jest z Waszą miłością do siebie ? Jak jej doświadczacie ? Jak ją czujecie ?
Ostatnio zmieniony 12 kwie 2010, 21:21 przez Gate, łącznie zmieniany 1 raz.
"w odkrywaniu piękna nikt cię nie wyręczy..."

http://jutrzenka.dbv.pl/news.php

Re: Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie…

2
Mam z tym problem...kiedyś miałem próbę samobójczą(ale ja głupi byłem - aż mi się nie chce w to wierzyć), mam blizny na łapach po żyletkach - dziwny ze mnie był nastolatek...teraz zmądrzałem i nie ma tamtych problemów(za to inne - hehe) ale nadal mam problem z kochaniem siebie...ale rozwijam się i myślę, że będzie dobrze - zdobywam powoli mądrość i niezależność...
Ostatnio zmieniony 12 kwie 2010, 23:09 przez Nassanael Rhamzess, łącznie zmieniany 1 raz.
"Artyści kłamią, aby pokazać prawdę, a politycy, aby ją ukryć."
"Pod tą maską kryje się idea, panie Creedy, a idee są kuloodporne."
V jak Vendetta

Re: Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie…

3
Nassanael Rhamzess pisze:Mam z tym problem...kiedyś miałem próbę samobójczą(ale ja głupi byłem - aż mi się nie chce w to wierzyć), mam blizny na łapach po żyletkach - dziwny ze mnie był nastolatek...teraz zmądrzałem i nie ma tamtych problemów(za to inne - hehe) ale nadal mam problem z kochaniem siebie...ale rozwijam się i myślę, że będzie dobrze - zdobywam powoli mądrość i niezależność...
Jestem w szoku, bo jak zaczęłam pisać temat, chciałam napisać dokładnie to samo, nawet się zastanawiałam czy warto...bo chyba wizerunek, który zaczęłam budować na tym forum, trochę odbiega, ale kij w oko-w końcu za szczerość się głów nie ścina dzisiaj, umiem akurat mówić o swoich problemach, bo częściowo uważam je za przeszłość.
W tej kwestii, że ja akurat nauczyłam się TOLEROWAĆ siebie. Ale tolerowanie siebie, nie oznacza akceptacji. Denerwowało mnie to, co dziś wiele osób uważa za mój duży atut- że zawsze wszystko odbieram specyficznie, po swojemu, dla przeciętnego człowieka czasem w niezrozumiały sposób. Dziś już nauczyłam się milczeć przy kretynach,zrozumiałam że są ludzie, z którymi nie mam po co rozmawiać o niektórych sprawach... ale kiedyś...narażałam się na drwiny otoczenia, noszeniem w gimnazjum męskiego krawata czy głoszeniu swoich poglądów religijnych, a nawet słuchaniem Roxette, gdy wszyscy słuchali badziewnego R'n'B.
To było trudne do zniesienia, nie potrafiłam być inna niż jestem, nie potrafiłam się sprężyć i być taka jak oni, a jednocześnie- chciałam być taka jak oni, buntowałam się przeciwko samej sobie!
Próby samobójcze, psychiatryk, cięcie się- co śmieszniejsze, nawet już nie żyletką, ale czym popadnie, a teraz ręce całe w rzemykach i bransoletkach, żeby nie było widać. Może to była głupota, ale sądzę prędzej, że pewien etap, przez który musiałam przejść, żeby wiedzieć więcej niż inni.
W końcu zaczęłam zadawać sobie pytanie- czemu ja mam tak przesrane w życiu? Bo naprawdę, w każdej dziedzinie mi się nie układało.
Przemówiła dopiero do mnie dopiero konkluzja jednego z moich ukochanych muzyków (chyba powinnam mu wystawić ołtarzyk, bo to była pierwsza osoba, przez którą mi jakieś trybiki w mózgu się ruszyły) o braku samoakceptacji. Teraz nie przytoczę dosłownie, ale koleś stwierdził, że nie już nie ma problemów z samoakceptacją, choć kiedyś był ogromny, co widać było w jego tekstach...bo nie można kochać siebie, póki nie postarasz się pokochać innych ludzi.
Faktycznie- zaczęłam nad tym myśleć- moje nastawienie było bardzo egoistycznie, cały świat podlegał analizie jedynie z mojego punktu widzenia! Coś w tym było! Zaczęłam słuchać, co mają inni do powiedzenia, zamiast fukać, szczerze i spokojnie porozmawiać, jak coś mi się nie podoba.
Zaczęło się układać- może nie jak po maśle, bo myślę, że tak to nigdy u mnie nie będzie, ale zrozumiałam wiele spraw, żyje mi się o wiele lżej. Przynajmniej jestem jako tako pogodzona ze światem, duży wpływ miało na to też to, że staram się szukać przyjaciół i znajomych wśród ludzi, którzy myślą i czują jak ja, a nie na siłę dostosowywać się do jakiś odmiennych totalnie ode mnie ekip. Właśnie takich przyjaciół udało mi się znaleźć...nie mogę jeszcze powiedzieć, że jestem szczęśliwa, bo to chyba też jest powiązane z tym, że kocha się siebie. Ale droga na której jestem, jest OK.
Ale TOLERANCJA, a MIŁOŚĆ DO SIEBIE...Toleruję, bo nie mam wyjścia. Staram się po prostu nie myśleć o sobie, nie analizować swoich mocnych czy słabych stron, w ogóle unikam jak ognia tego tematu. Pracuję nad sobą, ale jestem jeszcze za słaba, żeby próbować siebie oceniać.
Nie lubię szczerze tej czarnowłosej dziewuchy z rozmazanym tuszem, którą widzę teraz w lustrze, ale muszę przejść przez tę drogę, nie poddawać się. To tak na teraz...
Ostatnio zmieniony 13 kwie 2010, 22:23 przez lapicaroda, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie…

4
Gate! Ten tekst, który umieściłaś jest po prostu przecudny, aż nie mogę tego wyrazić słowami... I taki prawdziwy :kwiatek:
Nie... nie jest łatwo pokochać samego siebie. Z reguły albo jesteśmy egocentrykami (jesteśmy zadufani w sobie, ale to nie oznacza prawdziwej miłości, bo gdzieś w nas są rany, które musimy sobie rekompensować), albo jesteśmy dla siebie najsurowszymi sędziami (ja osobiście przez ten etap przechodziłam).
Pamiętajcie kochani! Jeśli szczerze kochamy choć jedną osobę mimo jej wad, a siebie samego nie potrafimy - jesteśmy dla siebie bardzo niesprawiedliwi. Jeśli machamy ręką na wady i błędy naszych przyjaciół, a swoje własne wyolbrzymiamy i wyrzucamy sobie ciągle - jesteśmy dla siebie bardzo nie sprawiedliwi. I gdy nie kochamy i nie akceptujemy siebie, nasze relacje z innymi są naprawdę niewłaściwe: szukamy u innych akceptacji, albo - druga możliwość - traktujemy innych z góry,żeby udowodnić samemu sobie - jestem ok, jestem lepszy. Nam wszystkim życzę prawdziwej miłości własnej. Lapicaroda, Rhamzess - nie poddawajcie się, nie zdajecie sobie nawet sprawy, ile możecie zyskać :moj:
Ostatnio zmieniony 14 kwie 2010, 10:32 przez kasia88, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie…

6
Lapicaroda, Twoja szczerość jest cudowna. Ja napisałem tak zdawkowo bo nie lubię mówić o sobie i swoich problemach. Nie lubię być w centrum uwagi. Doskonale rozumiem w czym rzecz z kochaniem samego siebie lecz wiedzieć a wprowadzić to w czyn...dwie różne sprawy. Kiedyś nienawidziłem się. Później uciekłem w ślepą wiarę, że Bóg zrobi za mnie to co sam powinienem...A teraz wiem już, że tylko ja sam swoją własną wolą mogę się zmienić i tal będzie najlepiej gdyż zyskam nowe siły i doświadczenie. Walczę codziennie i zmagam się starając się nie wpędzać w doły ale i nie pobłażać swym słabościom. W TYM WSZYSTKIM JEST POTRZEBNY ZŁOTY ŚRODEK... :jeep:
Ostatnio zmieniony 14 kwie 2010, 13:29 przez Nassanael Rhamzess, łącznie zmieniany 2 razy.
"Artyści kłamią, aby pokazać prawdę, a politycy, aby ją ukryć."
"Pod tą maską kryje się idea, panie Creedy, a idee są kuloodporne."
V jak Vendetta

Re: Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie…

7
A teraz ja napiszę.

Gdy zacząłem kochać samego siebie... Zrozumiałem, że to wszystko jest wierszem, w którym ja jestem poetą i w którym mogę decydować kogo opisać w dobrym i złym świetle, co postanowić, jaki napisać ciąg dalszy, czy opisać kogoś z miłością, czy z nienawiścią. Czy może wyrzucić cały wiersz.
Ostatnio zmieniony 14 kwie 2010, 21:12 przez Rutlawski, łącznie zmieniany 1 raz.
2790097 - piszcie, kochani :>

Re: Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie…

8
Staram się kochać siebie każdego dnia, często wygrywam, a zdarza się, że mam ochotę walnąć łbem o parapet...
Jestem niedobitym trupem, kiedyś po prostu pomyślałam, że śmierć wyzwoli mnie od codziennej dawki cierpienia.
Dzisiaj wierzę, że jestem niezbędna i bardzo chcę żyć.
Czasami aż za bardzo.
Ostatnio zmieniony 23 cze 2010, 7:45 przez PeggyBrown, łącznie zmieniany 1 raz.
"Czasami wydaje mi się, że żyję pod szukanym kloszem, który sprawia, że jestem szczęśliwa i żyję."

Re: Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie…

9
Zacząłem wtedy gdy sobie uświadomiłem że jestem miłością, wtedy przyszła świadomość dlaczego to odrzucałem od siebie. Skoro ja jestem miłością to każdy nią jest i każdy ma etapy gdy ucieka od tej świadomości z różnych powodów lub nie wie że tym jest a wmówiono mu że jest inaczej a on w to uwierzył. Zresztą człowiek ma moc wiary w co chce i dzieje się mu według jego wiary.
Ostatnio zmieniony 23 cze 2010, 10:53 przez Ja?!, łącznie zmieniany 1 raz.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Psychologia”

cron