Aileen pisze:Bo jeszcze nie ten poziom świadomości, ale do każdego to przychodzi;) wcześniej czy później każdy to zrozumie.
No, proszę, jak pięknie Wasze (Twoja i Andry) opinie się dopasowały...
Oczywiście, że tak jest. I dlatego też, Andro, ja również wielokrotnie zwracałam Ci uwagę, że Twoje rady (zwłaszcza te spójne z wypowiedziami Sosana, był czas, że mówiliście 'jednym głosem') są nic nie warte, bo nie sprawisz, że uczeń 1 klasy zastosuje się do nich i nagle zacznie liczyć za pomocą całek...
Pamiętasz to jeszcze?
Andra pisze:Wiec te madrosci trzeba dopasowac do poziomu a nie poziom przedwczesnie ciagnac za uszy do gory- to jest to o co zawsze Cie prosilam zadajac tysiace pytan.
Twoje tysiące pytań dotyczyły Ciebie osobiście, a nie Twojego 'manewrowania' mną, żebym pisała do innych.
A ja nie daję rad. Jeśli już - to komuś konkretnemu, jeśli uznam to za stosowne (w sensie, jeśli wyczuję, że ten ktoś może się do danej rady zastosować i jest to zawsze prosta rada, a nie 'ucisz swój umysł, przestań myśleć, bo w umyśle jest samo zło', to jest, mniej więcej, sens Twoich i Sosana rad). A wiesz, dlaczego? Dlatego, że mam świadomość, że każdy jest na swoim poziomie i dopiero w swoim czasie będzie gotowy na inne myślenie i działanie.
Ale mam też świadomość czegoś innego: że wszelkie informacje (i doświadczenia) zapisują się w podświadomości. Więc nie ma znaczenia, że ktoś dziś powie mi: 'pieprzysz głupoty' i za chwilę zapomni i o 'głupotach', i o mnie. To, co mówię i co przykuje jego uwagę, już w nim jest. Więc w swoim czasie na skutek odpowiedniego bodźca uwolni się i dotrze. To może być za kilka, kilkanaście albo i więcej lat. Nie dbam o to, kiedy to nastąpi, nie wyciągam nikogo za uszy, jak sądzisz, Andro, po prostu mówię swoje. Bo wiem, że warto się dzielić tym, co się ma w sobie cennego, wiem, że dzięki temu wszyscy idziemy w jednym kierunku, czy to jest zauważalne gołym okiem czy też nie. To nie ma dla mnie znaczenia.
Bardzo Ci dziękuję za tak szczerą wypowiedź i chciałabym Ci odpowiedzieć na Twoje doświadczenie po mojemu.
Otóż Twój wypadek w dzieciństwie i jego konsekwencje pokazują naprawdę 'namacalnie', jak bardzo jesteśmy uwarunkowani jako ludzie i w jaki sposób tworzymy nasze życie: na bazie uwarunkowań. Nic nam się nie zdarza bez przyczyny, wszystko ma swój cel i sens. Najogólniej można to określić, że to uwarunkowane od A do Z życie człowieka jest po to, aby w trakcie życia i nabierania jego świadomości, 'oczyszczać' się z różnych uwarunkowań. To właśnie sprawia, że coraz mniej pozwalamy strachowi nami rządzić, coraz bardziej mamy świadomość samych siebie i coraz świadomiej żyjemy i świadomiej dokonujemy wyborów życiowych. Ale wciąż w ciele ludzkim, bo tego uwarunkowania nie 'przeskoczymy', gdyż tylko dzięki niemu ten proces nabierania świadomości może mieć miejsce.
Ja nie potrafię ocenić Twojego doświadczenia, ale niewątpliwie było potężnym przeżyciem, skoro jego skutków w postaci strachu doświadczałaś przez tyle lat. Poradziłaś sobie z tym, ale nie w sposób typowy. Jak na moje odczucie - wręcz nietypowy, bo traktujący bardzo 'lekko' problem nabierania świadomości i wykorzystywania daru zwanego umysłem. Dlatego mam wrażenie, że mimo iż 'dotykasz' Miłości, nie masz zbyt dużej świadomości, czym Ona jest dla człowieka.
Nijak nie ocenię tego, czy to 'dobrze' czy 'źle' (a piszę o tym, żebyś znów nie pomyślała, że ewaluuję cokolwiek). Dla Ciebie, w Twoim przekonaniu, na pewno 'dobrze'. Ale zgodnie z tym, co ja wiem na ten temat, co czuję i co obserwuję wokół mnie, w życiu, to nie jest 'główna droga', generalna dla wszystkich. To jest jak 'przeskoczenie' na poziom nie adekwatny do świadomości. Czuje się, ale nie ma się świadomości, co, tak naprawdę, się czuje, interpretacja mija się z życiem... Tak trochę, jakby uczeń pierwszej klasy nagle dostał świadectwo maturalne i zaznał wszelkich korzyści z niego płynących. Ale nie bardzo wiedział, co się za tym świadectwem kryje i na tempo sobie wyszukał (i uwierzył w to) jakieś 'usprawiedliwienie', czyli interpretację faktu, że on już rzeczywiście 'dorósł' do takiego świadectwa.
Takie jest moje wrażenie, ono nie jest prawdą o Tobie, Andra, tę możesz tylko Ty sama znaleźć w sobie samej. O ile nie odbierzesz negatywnie mojego zdania. Bo jak odbierzesz negatywnie, zaboli Cię, to będzie wyraz właśnie braku świadomości
. Jak do tej pory - tak właśnie kończą się nasze dyskusje: moje uwagi sprawiają, że zaczynasz się na mnie blokować i zamykać. I dlatego właśnie ja zawsze dochodzę do wniosku, że dość tego, ta dyskusja nic nie da. Na ten moment.
A mówię, bo czuję, że możesz przekroczyć te barierę, wystarczy, że zechcesz. Oczywiście nie ja sprawię, żebyś zechciała, to Twoja i tylko Twoja decyzja.
Bardzo ciekawe doświadczenie obserwacji swojego ciała (o, ja tego doświadczyłam wielokrotnie, wielu innych rzecz też, nie sposób opowiedzieć). Doświadczyłaś też obecności (bo czy kontaktu - nie wiem) zmarłego męża. Z mojego punktu widzenia szkoda, że zlekceważyłaś to doświadczenie i uznałaś za 'wytwór umysłu'. Ale cóż, może Twój strach był na tyle silny, że nie pozwolił Ci na zatrzymanie się na nim, żeby powoli iść dalej z coraz większą świadomością i zmobilizował Cię do tego skoku prosto do 'klasy maturalnej'?
Tego wiedzieć nie mogę. Ale zastanów się może nad zjawiskiem, które właśnie opisałaś: widziałaś siebie, swoje ciało, czy nie jest to oznaka tego, że żyjesz również poza nim? Że dusze, które się nami opiekują, odwiedzają nas, też są z tego poziomu i że rzeczywiście są? Jak porównasz to doświadczenie bycia poza ciałem z doświadczeniem nieistnienia? Nie sądzisz, że oba jakby się wykluczały? A oba są prawdziwe, bo są udziałem twojego własnego doświadczenia. Dlaczego to drugie (nieistnienia) wybrałaś jako główne i jedyne, a drugie zlekceważyłaś?
A może dziś też powiesz, że Twoje doświadczenie z dzieciństwa było 'wytworem umysłu' (dziecięcego)?
Nie, wiem, nie wiem...
(oczywiście nie musisz mi na te pytania odpowiadać, one są retoryczne)
Natomiast powiem, że...
Andra pisze:I trzeba go przezyc ponownie, trzeba pozwolic sobie na ponowne umieranie by odszedl. By zrozumiec ze milosc jest silniejsza niz on. Dopiero gdy zgodzisz sie umrzec z milosci- mozesz dla niej zyc. I dopiero wowczas gdy pozwolisz sobie umrzec dla milosci, mozesz z nia zyc. Wygrales ze strachem ktory udawal milosc.
...to piękne słowa, ale bardzo subiektywne. Bo wygrać ze strachem można na inne sposoby też, a najbardziej 'typowym' jest nabranie świadomości życia. W tej sytuacji nie trzeba 'umierać' jeszcze raz, nie trzeba 'umierać dla miłości' itd., żeby móc z nią żyć i żeby sprawić, że strach nie będzie miał nad nami władzy, a my nad nim.