14
autor: kosa
Jeśli chodzi o akceptację siebie to tak długo, jak do niej dążymy, jesteśmy na straconej pozycji.
Fragment pewnej rozmowy:
- Widzisz, ja jestem osobą, która nie lubi słowa "akceptacja siebie". Jest to wymysł psychologów, którzy mają porąbane życie. Akceptacja siebie oznacza, że idę z sobą na układ, czyli mam negatywną rzecz, którą akceptuję. Ale ona wciąż pozostaje we mnie negatywna, ja uczę się z nią żyć. Czyli mam wewnątrz siebie jakąś plamkę, której nie lubię, ale ja ją akceptuję. Czyli jestem takim małym sukinsynkiem, którego nie lubię, ale ja go akceptuję. No jestem, nie lubię tego sukinsynka, ale ja go akceptuję. Nie. Tu chodzi o to, żeby poznać siebie na tyle albo dojść do siebie w takim sensie, żeby wykluczyć nie jego, bo akceptacja oznacza, że my jego trzymamy. Żeby nie było potrzeby, aby go czymś karmić.
Akceptacja oznacza kompromis. Może powiem inaczej, to dobrze zrozumiesz. Wyobraź sobie, że przychodzisz do mnie i mówisz: "Andrzej, wiesz, ja cię lubię, a ty?" a ja mówię "A ja ciebie akceptuję". To tak jakbym ci w twarz dał.
- No tak. Jakbyś trzasnął drzwiami.
- Dokładnie. Ale w stosunku do siebie jak często jest powtarzane w przekazach ezoterycznych, psychologicznych "Akceptuję siebie"?
- Bardzo często.
- No dokładnie, bardzo często. "Zaakceptuj siebie" itd. No to połóż się ze swoją akceptacją do łóżka i powiedz do męża "Słuchaj, ja ciebie dzisiaj akceptuję w łóżku". Jak wstanie, jak on ciebie zaakceptuje, to powie "A ja akceptuję od dzisiaj moją sąsiadkę". Spróbujmy sobie to....
- Uświadomienie znaczenia słowa właściwie.
- Uświadomienie znaczenia słowa, bo to oznacza, że idziemy na kompromis. Gdybym powiedział inaczej, że "Wiesz, wkurzasz mnie pod wieloma względami, ale ja pójdę na kompromis, bo dzisiaj coś od ciebie chcę, ale tak naprawdę to cię nie lubię" - to jest akceptacja. I tak mówimy do siebie: "Ja siebie akceptuję". Czyli przyznajemy, że tak naprawdę idziemy sami ze sobą na kompromis, przyznajemy że mamy wiele zaworów pozamykanych, jest tam ciśnienie i to ciśnienie odczuwamy i nie pozwalamy naszym kompleksom, niedociągnięciom tego ego, żeby ono się wypuściło, żeby ono wyszło na zewnątrz, bo my siebie akceptujemy.
Ktoś powie: "Ale to co, mam siebie nie akceptować?" Nie, w ogóle podejść do siebie z zupełnie innej płaszczyzny. Rzecz nie polega na akceptowaniu bądź nieakceptowaniu, bo to czy my siebie zaakceptujemy, czy nie, to nie oznacza, że zmienimy kolor skóry. Bo jak można akceptować rzeczy oczywiste? No one takie są. Można je zmienić, bo one mogą być nie naszymi rzeczami, ale tu już wchodzimy na temat karmy, a nie na temat akceptacji.
Wyobraź sobie alkoholika, który staje przed lustrem: "Ja siebie akceptuję. Już nie będę się z sobą kłócił. Ja siebie akceptuję". Mówi do lustra, a tam widzi twarz alkoholika. Po miesiącu nie ma wyrzutów sumienia, że pije.
- No tak, zaakceptował siebie, poszedł na układ.
- Rozumiesz...
- Tak tak, zgadza się.
- "No po prostu ja już taki jestem. Ja jestem pijakiem."
Mamy duży brzuch i ja będę sobie wmawiał: "Ja siebie akceptuję właśnie takiego, jakim jestem." No nie, ja siebie takiego nie akceptuję. Nawet jeśli sobie to wmówię to stając przed lustrem wiem, że kłamałem.
- No tak.
- Jest to hipokryzja w czystym wydaniu. Rozumiesz?
- Oczywiście.
- Ktoś do nas może powiedzieć, że nas akceptuje, ale to oznacza, że bierze nas z jednej strony: "Masz pewne wady" ale: "Masz też pewne umiejętności. Tych umiejętności jest więcej niż wad, a wady przełknę". Rozumiesz...
- Zgadza się.
- "Mój zysk bycia z tobą jest większy." Teraz weź powiedz do siebie samego "Wiesz, mój zysk bycia z tobą jest większy..." Czyli sam ze sobą robię biznes...
(...)
Ostatnio zmieniony 12 lip 2012, 19:06 przez
kosa, łącznie zmieniany 1 raz.
"Trzeba uprzytomnić sobie, że
Nawet kiedy wszystko straci sens
Znajdziesz przestrzeń, gdzie
Wielka wiara tłumi lęk"