Nie sprawia wiele kłopotu zgodzenie się z każdym Twoim poszczególnym zdaniem.
Ma sens i jest w sumie , ta teoria(filozofia) znana każdej średnio rozwiniętej istocie.
Oczywistym jest ,że źródłem wszelkiej agresji jest strach, źródłem zapalnym konfliktów brak świadomości.
Te dwa stany strach+brak świadomości=cierpienie. I tego kogo się rani, i w konsekwencji, samego raniącego.
Jasne. Wiem i rozumiem. Sama często muszę się uspokajać, aby nie być przyczyną eskalacji problemu. Tym sposobem:spokojem, i świadomością do czego to zmierza, zażegnuję konflikt w zarodku.
Tak, wiem. Co do strachu, rzadko wywołuję w ludziach to uczucie...chyba że nieświadomie. Bo nie znoszę, gdy ludzie
się mnie boją. Dosłownie cierpię, gdy widzę lęk czyjś przede mną:moją reakcją, oceną itd. To jest ta moja pokora.
Nawet dość sporo we mnie współczucia do innych.
Jestem prostym człowiekiem, działam prosto. Dlaczego traktuję ludzi generalnie dobrze?
Bo stawiam się bez problemu w ich położeniu. Mam dobrą wyobraźnie i jestem w stanie siebie zobaczyć na ich miejscu,
więc dosłownie-czynię im tak, jakbym chciała aby mnie czyniono. Skutek z reguły pozytywny.
Niestety, nie "czuję" ludzi o których mowa w wątku, zero zrozumienia. Nie jestem w stanie identyfikować się, choćbym biegła, stad brak miłości" wszechogarniającej"....która obejmuje ich.
Jednak nie czaruję rzeczywistości, i nie udaję, że ich nie ma. Ja nadal, mimo odrazy, szukam sposobu w głowie i sercu, jak im pomóc aby nie ranili...lub aby nie mieli szansy tego robić.
W ich przypadku, zmienienie swojego stosunku do nich...ma niewielki wpływ na rzeczywistość.
Robią dalej to co robią...z tym ,że ja na to nie patrzę. Twarz mam odwróconą "do słońca"....
Re: I obiecuję ci ,że umrzesz.
31
Ostatnio zmieniony 10 gru 2010, 20:21 przez Przybieżeli, łącznie zmieniany 2 razy.