lufestre pisze:Jazon toć ja nie wiedźma z siekierą co by ścigać
Piszecie tutaj o tym żeby godzić się z tym czego zmienić nie można, a zmieniać to co można i nam się nie podoba. Tylko teraz pytanie gdzie jest granica między można a nie można. Czy wyznacza ją życie czy my sami czasami musimy dokonać wyboru i powiedzieć co możemy sobie pozwolić zmienić, a co nie? Mam wrażenie, że ja na przykład w większości przypadków uznaję, że nie można czegoś zmienić (może niesłusznie) a potem się buntuję i irytuje jak diabli i "odmawiam współpracy" i mam dość. i nie to żeby to miał być wątek terapeutyczny mojej osoby- myślę że nie ja jedna na ziemi tak mam. Pokora pokorą ale pod nią trzeba mieć dla siebie jakieś uzasadnienie. Uzasadnienie- musisz siedzieć cicho i to przeżyć, bo nic nie zrobisz i jest jak jest to dla mnie tortura i jeszcze większe dobijanie się.
Lufestre, może rzeczywiście zbyt mało odważnie podchodzisz do problemu... Ale nic to, codziennie masz nową szansę, nie?;)
W sumie to bardzo proste, zorientować się, co możemy zmienić, a co jest od nas niezależne. Podam Ci parę przykładów, na pewno od razu załapiesz, na czym to polega.
Wszystko to, czego zmienić już nie możemy, co, jakby, nie leży w naszej mocy. Spóźniasz się na pociąg, który masz jechać w celu załatwienia jakiejś ważnej sprawy. I tu natychmiastowa reakcja: albo pogrążasz się w rozpaczy (przechodzisz na stronę negatywną, która uniemożliwia logiczne myślenie) i masz przed sobą "koniec świata", albo szybciutko zastanawiasz się, jak temu zaradzić, żeby nie stracić "ważnej sprawy". Pociągu raczej nie dogonisz, więc nie ma co płakać, trzeba szukać innego wyjścia. I ono ZAWSZE jest, pod warunkiem, że podejdzie się pozytywnie i zacznie faktycznie działać, bez strachu, żalu, paniki.
Złamiesz nogę (tfu, nie życzę Ci, to tylko przykład!
). I znów to samo: albo będzie to dla Ciebie "koniec świata", cały okres w gipsie spędzisz nad użalaniem się nad sobą, czyli marnotrawiąc cenny czas. Nic Ci to nie da.
Albo też zaakceptujesz sytuację (wszak tego akurat nie da się zmienić) i pomyślisz pozytywnie, jak najlepiej sobie ułożyć życie na czas tego gipsu, żeby żyć pełnie i normalnie.
Okradną Cię (znów to samo, nie życzę Ci tego!). I sytuacja powtarza się: albo zaczniesz rozpaczać i napełniona negatywnością będziesz żyć w przekonaniu, jaka Ty jesteś biedna (zapewniam Cię, w ten sposób nie poprawi Ci się, mowy nie ma, negatywne przyciąga negatywne), albo stwierdzisz fakt, poklniesz pod nosem i uznasz to za "nauczkę". Wyciągniesz wniosek na przyszłość, jak nie dać się okraść, jaki błąd zrobiłaś i nie będziesz więcej poświęcać swoich myśli i marnować energii na rozpamiętywanie czegoś, co się wydarzyło i na co nie masz już wpływu.
I z kolei przykład na to, co możemy zmienić. Zrobiliśmy jakąś głupotę i zdaliśmy sobie z tego sprawę, np. pokłóciliśmy strasznie z kimś i teraz nas to męczy, bo emocje opadły i jest nam żal... Niby sytuacja należy do przeszłości, ale tu jest wyjście, mamy na to wpływ: chowamy nasze "ego" do kieszeni, idziemy do osoby, przepraszamy, wyjaśniamy i robimy wszystko, co możliwe, żeby "zmazać" tę paskudna sytuację. Na ogół szczerość rodzi szczerość, jeśli podejdziemy do osoby po prostu "z sercem", jej "ego" też się schowa i wszystko "naprawi się", obie osoby powinny wyciągnąć wnioski i... cieszyć się, że "po bólu".
Natomiast w tym przypadku może zaistnieć sytuacja, kiedy ta osoba będzie się czuła obrażona ("ego"!) i za żadne skarby nie da się przeprosić i nic nie wróci do normy. Wówczas sytuacja przechodzi na stronę tych, których nie możemy zmienić. Trudno! Zrobiliśmy wszystko, co się dało, żeby naprawić, więcej zrobić się nie da. Zatem trzeba zaakceptować i dalej iść pozytywnie. Wyrzuty sumienia są energią negatywną! Trzeba je mieć, to nasz wewnętrzny "miernik", ale ona nam ma jedynie sygnalizować problem. Raz zasygnalizowany i rozpoznany, problem powinien być natychmiast rozwiązany, bo pozostawanie pod wpływem wyrzutów sumienia sprawia, ze gromadzimy w sobie niepotrzebnie energie negatywną
Wszystko, co się dzieje w naszym życiu niejako "na zewnątrz" (są ograniczenia nie do przejścia przez nas), to są te rzeczy, których nie możemy zmienić. Jeśli tak, należałoby zmienić nasz stosunek do tego z negatywnego na pozytywny. I już zaczynamy przyciągać kolejne pozytywne, tym razem, wydarzenia.
(a nieszczęścia chodzą parami zazwyczaj dla tych, którzy nie potrafią "odżałować" czegoś, są rozżaleni, negatywni, więc natychmiast przyciągają kolejne negatywne wydarzenie).
Lufestre, najrozsądniej byłoby uznać, że cokolwiek nam się przydarza, to nic więcej, jak tylko doświadczenia życiowe. Do wyciągnięcia wniosków i wcielenia ich w dalsze życie. jak wniosku nie wyciągniesz, wydarzenie będzie przychodziło ponownie, "lekcja" nie zaliczona. Jak wyciągniesz - nie ma powodu (potrzeby), żeby to wydarzenie wróciło.
Pomyśl logicznie: coś się stało i nie odstanie, jaki jest sens w rozpamiętywaniu tego? Co to da? Co zmieni? Przecież "przeszłość" nie wróci, nie cofniesz czasu, prawda?
Takie rozżalenie to czysta energia negatywna, jak pozwolisz sobie na zagoszczenie jej w Tobie ponad "normę", możesz już potem przestać myśleć logicznie, jeśli Tobą zawładnie...
(ale, na szczęście, nie żyjemy na bezludnej wyspie, a wśród ludzi, po to są przyjaciele, żeby "ustawić nas do pionu" od czasu do czasu, nie?
).
I dlatego "liczą si ę tylko te dni, których jeszcze nie było"...
(kto kojarzy z jakiej to piosenki?)
Lufestre, człowiek ma dużo więcej wolności, niż mu się wydaje. Niech wszelkie ograniczenia "zewnętrzne" na nas spadną, a i tak decyzja, w jaki sposób podejdziemy do tego należy nie do tych okoliczności, a do nas samych. Człowiek SAM decyduje, jaką wartość nadać wydarzeniom w swoim życiu, nikt i nic nie może go do tego zmusić. Jak się ma te świadomość, człowiek potrafi doskonale kontrolować swoje nastawienie do życia i nie ma dla niego żadnej sytuacji, która dosłownie go wyłącza z życia, nie pozwoli sobie na to, bo żal mu tego "zmarnowanego" czasu. Ale trzeba przekonać się o tym samemu, łatwo! :radosc:
:kocham: