victoria pisze:Lidka pisze:rodzą się jej "dodatki" negatywne typu zazdrość, pożądanie "wyłączności", nieufność itd... (że nie wspomnę o miłości "rozpaczliwej", gdzie człowiek traci kompletnie szacunek dla siebie samego, czyli miłość własną, "byle by drugi(a) był(a) ze mną"...). I gdzie tu miejsce na szczęście?...
bo ja wiem, czy to jeszcze jest miłość??? :niewiem: To wszystko wg mnie dotyczy chorych głów, w których powstają różne urojenia i być moze te miłoscią zwane również...
Victorio, ale tak właśnie ludzie rozumieją miłość... Wielu ludzi!
Rutlawski pisze:Tak naprawdę nie ma różnych odmian miłości. Każda ma takie samo źródło. A jeśli nie, to jest to coś, co prędzej czy później przyniesie cierpienie.
Zgadzam się, takie samo (i to samo) źródło. Jednak człowiek rozumie to inaczej, nie ma w naszym życiu odpowiednika miłości. Sami ją kształtujemy i wygląda na to, że podejście człowieka do problemu stwarza te różne "rodzaje". Inna jest miłość do rodziców i inna rodziców do dziecka, inna do męża, partnera, jeszcze inna do zwierzęcia. Albo do swojej pracy, zajęcia. A to wszystko to "nitki" z tego samego kłębka... I dlatego ja podałam jako taki pewien "wzorzec" miłość do dziecka. Gdyż ta jej "twarz" jest chyba najbliżej tej, do której my dążymy całym swoim życiem: bezwarunkowej. Wyobrażasz sobie, jak piękny byłby świat, gdyby ludzie kochali w taki sposób, jak kocha się swoje dziecko? O ile mniej byłoby tych negatywnych emocji związanych z tak pozytywnym uczuciem, jakim jest miłość?
(niezły paradoks: na wskroś pozytywne uczucie, które rodzi na wskroś negatywne emocje...)