Ja tez mam mnóstwo wspomnień... A z tymi zwierzakami, to jakbym o sobie czytała
kiedyś uratowałam karton winniczków spod punktu skupu, przyniosłam do domu i mama pozwoliła je przetrzymać do rana, karton połozyłam na parapecie duzego trójskrzydłowego okna, rano szok, świata z zza szyb nie widać, winniczki rozlazły się prześlizgując się po szybach po kilka razy tam i z powrotem, wyzbieranie ich to był pryszcz, w porównaniu z tym, co musiała zrobić mama, zeby okna przywrócić do przyzwoitego stanu...
Innym razem uratowałam gołębia ze złamanym skrzydłem, gołąb był młody, szybko sie do nas przyzwyczaił, pomieszkiwał to w domu to na balkonie, nawet wtedy, jak mu skrzydło wróciło do normy, nigdy nie oddalał sie tak, by stracić kontakt wzrokowy ze swoim miejscem do zycia, nazwaliśmy go Tusia, spędził z nami 2 lata, wszędzie z nami chodził siedząc na ramieniu, pofruwał ale na ramię zawsze wracał. W drugim roku pojechaliśmy na 2 miesiace wakacji na wieś, Tusia oczywiscie z nami, koło domu stał wielki dąb i tato zrobił jej tam domek na drzewie, spędzała tam własciwie tylko noce, ale domek był tak skonstruowany, ze nie mógł do niego wejść kot ani zadna łaska... Pod koniec wakacji, mama pojechała z nami na zakupy przed szkolne, na wsi została Tusia i tato. Wtedy doszło do tragedii, nasza kochana Tusia, która nigdy tego nie robiła(moze szukała nas?) wzbiła sie bardzo wysoko i tam wypatrzył ją jastrząb albo inny ptak drapieżny, tato zaczął ją wołać, chyba zorientowała się w sytuacji bo pikowała w dół jak oszalała(to znam już z opowieści), ale niestety była wolniejsza... To był bardzo smutny koniec wakacji...