20
autor: polliter
W Stanach kręci się tak wiele filmów, że wśród gniotów muszą się znaleźć perły. Hollywood to poprawny politycznie moloch i tu nie liczyłbym na przesyt ciekawych filmów, za to kino niszowe to już zdecydowanie więcej ciekawych produkcji. Lynch, Tarantino, Rodriguez, Aronofsky, bracia Coen, di Cillo... oni wszyscy zaczynali od kina niezależnego, skończyli różnie, wszyscy są hollywoodzkimi reżyserami, ale niektórzy zachowali niezależność (Lynch, Coenowie, di Cillo), reszta straciła pazur (Tarantino, Rodriguez, Aronofsky).
Wielu aktorów grających w produkcjach niezależnych również stało się hollywoodzkimi gwiazdorami i nie zawsze im to wyszło na dobre (Steve Buscemi, Tim Roth, Mel Gibson, Antonio Banderas).
Gdy Burton Fink, tytułowy bohater filmu braci Coen szukał producenta, który wyprodukuje mu film w Hollywood, to zapytana na mieście aktorka odparła mu:
"Szukasz producenta? Rzuć kamieniem, z pewnością któregoś trafisz. Moja prośba, rzuć jak najmocniej..."
To środowisko egzaltacji, kiczu, cynizmu, hipokryzji, czystej głupoty i degrengolady. Wystarczy obejrzeć rozdanie Oscarów... Dlatego szanuję Woodiego Allena, który nie pojawił się, by przyjąć tę nagrodę, usprawiedliwiając się w ten sposób, że własnie grał z kolegami koncert w jakiejś nowojorskiej knajpie.
Co z tego, że Hollywood wypuści parę fajnych filmów na kilka (kilkanaście) tysięcy gniotów? Tak, bardzo efektowne, kosztujące miliardy widowiska, ale nic nie warte intelektualnie. "Avatar", "Titanic"... to mdłe historyjki pokazane w bardzo, bardzo atrakcyjny sposób, ale nic więcej.
Ostatnio zmieniony 29 gru 2012, 0:34 przez
polliter, łącznie zmieniany 1 raz.
"Ateista - dzięki Bogu" Luis Bunuel
"Mam problem z piciem. Dwie ręce, a tylko jedna gęba" Keith Richards