Sam nie wiem jak interpretować nazwę tematu.
Jakkolwiek to nie zabrzmi, dla mnie każdy dzień jest na swój własny sposób równie piękny, co poprzedni. Dlatego nie potrafię wymienić konkretnego przykładu. Dzisiaj, wczoraj – nieważne jak spędzone, każda chwila niesie ze sobą unikalne przeżycia i doświadczenia... a jakie? Zależą już tylko od własnego, prywatnego wyboru.
Właśnie to kocham w każdej przeżytej chwili, że zależna była przede wszystkim ode mnie. Za to jak ją przeżyłem, mogę chwalić lub winić jedną osobę.
To jak potoczy się najbliższe piętnaście minut jest tylko w moich rękach i mogę z nimi zrobić wszystko. Obrócić w najpiękniejszy moment w życiu lub w najgorszy koszmar.
Ta przejmująca wolność to coś, co kocham najbardziej i właśnie przez nią nie ma dnia, którego bym nie kochał bardziej od drugiego.
Są jednak takie momenty, które odciskają swoje piętno znacznie mocniej i wyraźniej niż inne - zdarzają się takie, które wpływają tak głęboko, że chyba nie ważne co by się stało, nie dałoby się ich wyrzucić z pamięci.
Mam na myśli te, które sprawiają, że życie jako metaforyczny pociąg może się wykoleić lub zmienić totalnie tor, jakim poruszało się do tej pory. W takich momentach myślę, że nie nie 'tylko' 'motorniczy' ma wpływ na całą sytuację, ale walić już głębokie dywagację, bo jeszcze niepotrzebnie za bardzo zmądrzeję. ;p W każdym razie puenta jest taka, że chcę przedstawić właśnie takie przykłady ze swojego życia, które totalnie zmieniły wszystko i były całkowitym punktem zwrotnym.
Co prawda ujawniając je i opisując czuję się bardziej nagi, niż podczas biegania po mieście bez bielizny, ale tak właściwie... To co mi szkodzi?
Pierwsza sytuacja miała miejsce całkiem niedawno.
Jechałem jak co dzień, w miejsce gdzie spełniałem szare obowiązki codzienności. Czułem się tam jak w klatce, ale wtedy jeszcze nie zdawałem sobie z tego tak bardzo sprawy. Traktowałem to jako coś, czego nie mogę zmienić. Spędzałem tam chore godziny i o tyle, o ile wstawałem niemal z samego rana, tak wracałem przeważnie już późnym wieczorem. Zawsze wmawiałem sobie, że to słuszne.
W tej atmosferze upływało mi coraz więcej czasu, a ja pogrążałem się coraz dalej w melancholii. Po paru latach nastał dzień, który wyglądał jak każdy inny. Wstałem o niesamowicie wczesnej godzinie, śniadanie, szybka kąpiel, a potem prosto do pociągu.
Nic nie zapowiadało tak nagłej zmiany.
Gdy jechałem pociągiem w pewnym momencie zobaczyłem hordę dzieci w drodze na wycieczkę. Od razu uderzyło mnie ich szczęście i beztroska. Widać było, że są zupełnie nieświadome otaczającej ich rzeczywistości. Zupełnie nieskrępowane przez jakiekolwiek toksyczne środowisko, myśli i wydarzenia.
Zacząłem się zastanawiać. Tamta podróż to był punkt zwrotny w moim życiu. Oczywiście ciężko, żeby konkretne zmiany mogły zostać wprowadzone pod wpływem tak krótkiego impulsu i przemyśleń, jakie wywołało to spotkanie. W zasadzie stało się znacznie więcej, ale tego nie opiszę. Nie dlatego, że nie chcę, raczej dlatego, że nie potrafię.
Tamtego dnia nigdy nie dotarłem tam gdzie co dzień. Później też.
Od tamtego momentu czuję, że dopiero zaczęło się moje życie.
Odnośnie drugiego przykładu... Pamiętam jak wracałem do domu w niesamowitym pośpiechu. Tuż obok stał zaparkowany wielki tir. Byłem mocno spóźniony, więc zaryzykowałem i nie zwracałem uwagi na fakt, że nie widzę ruchu za tym samochodem. Po paru krokach usłyszałem znajomego gdzieś daleko w tyle. Gdybym się nie zawahał na sekundę, odruchowo szukając go wzrokiem, to nie pisałbym nigdy tego posta. W twarz uderzył mnie pęd powietrza. Czułem się jak we śnie.
Dosłownie centymetry ode mnie przejechał samochód z prędkością jakiej nie powstydziłaby się kometa.
Trzecia sytuacja... Wszystko zaczęło się od tego, że pokłóciłem się z dziewczyną. Mieszkała trochę daleko, bo miałem do niej nieco ponad pół dnia jazdy pociągiem. Mieszkała na drugim końcu Polski.
Tak jak teraz patrzę, to była naprawdę toksyczna znajomość.
Rozstaliśmy się podczas wielkiej kłótni, w której oboje obrzucaliśmy się błotem. Pamiętam, że piętnaście minut po tym, jak wyszedłem z Jej mieszkania, wiedziałem, że to już koniec.
O tyle, o ile powinienem czuć się źle, winny... Nie wiem, cokolwiek, bo za większość wydarzeń, które doprowadziło do tej chwili odpowiadałem tylko i wyłącznie ja.
Cóż. Prawdę mówiąc nigdy nie byłem bardziej szczęśliwy.
Od tamtego momentu, gdy tylko opuściłem budynek w którym mieszkała, wydarzyło się mnóstwo szczęśliwych rzeczy, zbyt wiele by opisać wszystkie naraz. Po raz pierwszy od dawna czułem się naprawdę wolny i szczęśliwy.
Tuż po powrocie, wstałem z samego rana. Nie zjadłem śniadania. Nic. Po prostu zarzuciłem na siebie strój do treningu i zacząłem biec. Trwało to do południa. Pierwszy raz przebiegłem odległość maratonu. Biegłem tak długo, aż nie wyczerpały mi się baterie w słuchawkach. Nie wiem czy znajdę słowa, by opisać to, co mnie do tego popchnęło i to, co wtedy czułem. Chyba bym nie potrafił. Od tamtego momentu odkryłem największą pasję w moim życiu, dzięki której stres jaki niesie życie, spływa po mnie jak woda po kaczce.
Kolejny przykład w zasadzie nie dotyczy do końca mnie, ale kogoś zupełnie innego. Sam nie wiem w zasadzie jak mam to interpretować.
Myślę jednak, że i tak fajnie będzie to tu napisać.
Kiedyś, naprawdę dawno temu nauczycielka zadała wszystkim pracę domową. Trzeba było napisać na jakiś naprawdę poważny temat i ciągnąć go przez parę stron. Pamiętam, że pracę kończyłem na ostatnią chwilę w drodze do szkoły i szczerze mówiąc napisałem trochę nie tak, jak było w ogólnym poleceniu. Nie do końca pamiętam, jak ono w zasadzie brzmiało.
Nie miałem czasu więc działałem pod wpływem weny.
Napisałem o tym jak postrzegam sens życia, o tym jak ludzie marnują czas robiąc rzeczy, których tak naprawdę nie chcą i marnują na to życie. Pisałem całkowicie od serca, nie zważając na sztywne ograniczenia i ramy, których powinien się trzymać.
Pierwszy raz w roku dostałem 6. Nie wiem czy to przypadek, ale nauczycielka miesiąc później rzuciła szkołę.
Bystrzy ludzie w tych wydarzeniach od razu dostrzegą pewną ironie.