Re: Samo Życie

1
14.07.2006 Gazeta Goleniowska ( naklad 20 000 sztuk )



Po prostu żyję!



Z Tomaszem G rozmawiamy o pracy charytatywnej człowieka od
dziecka "przykutego" do wózka inwalidzkiego.



Od dziecka jest przykuty do wózka inwalidzkiego i wymaga pomocy
przy każdej, najdrobniejszej czynności życia codziennego. A jednak
tryskający energią, pracowity, dowcipny. Aktywniejszy od wielu swoich
zdrowych rówieśników. Tomasz G z Sosnowca urodził się z
dziecięcym porażeniem mózgowym. Pobyty w szpitalach i różne terapie nic nie
dały, pozostał niesprawny fizycznie i całkowicie zależny od opiekunów -
przede wszystkim swojej mamy. Miał czas załamań i utraty sensu życia.
Odnalazł go w lekturze, a potem we wspólnocie Kościoła Adwentystów Dnia
Siódmego. Teraz z zaangażowaniem prowadzi działalność społeczną. Za kilka
dni spróbuje namówić kilkuset członków swojej wspólnoty do oddawania krwi.
Właśnie jest gościem swoich przyjaciół z Dobrosławic (gm. Maszewo), państwa
Iwony i Zbyszka Fijałkowskich.



Gazeta Goleniowska: Od pierwszej chwili zwraca uwagę twoja uśmiechnięta
twarz. Czy to jest uśmiech człowieka szczęśliwego?



Tomasz G : Domyślam się, że chcesz się dowiedzieć, czy
stuprocentowy inwalida może być szczęśliwym człowiekiem? Oczywiście, może,
choć jest to szczęście specyficzne, do którego trzeba dojść długą, ciężką
drogą. Kiedyś miałem nadzieję na choćby częściowe wyzdrowienie, na to, że
będę chodził. Było kilka operacji, ból, pobyty w szpitalach i, niestety, nic
się nie dało zrobić. Próbowałem popełnić samobójstwo, ale na szczęście mnie
odratowano. Wtedy zainteresowałem się religią, filozofią, historią. W
Kościele Adwentystów Dnia Siódmego odnalazłem swoje miejsce, nabrałem
ponownie ochoty, by żyć.



Paradoksalnie: będąc całkowicie zależny od otoczenia, zająłeś się pracą
charytatywną.



Kiedyś miałem do wyboru: albo zamknąć się w sobie, być może uciec w
alkoholizm - albo zrobić coś dobrego dla innych. Postanowiłem działać na
tyle, na ile pozwoli mi zdrowie. Zauważyłem, że ludzie oczekują od kościoła
praktycznego działania, nie tylko deklaracji. Stąd moje zaangażowanie w
faktyczną pracę, w działalność na rzecz innych potrzebujących. Muszę
zaznaczyć, że pomagamy wszystkim potrzebującym, nie tylko członkom naszego
kościoła. Wyznanie nie ma dla nas znaczenia i nie jesteśmy nastawieni na
"łapanie duszyczek". Każdy, kto przychodzi do nas zjeść darmowy posiłek,
może zaraz potem wyjść na ulicę, nie prowadzimy żadnej agitacji religijnej.
W kącie stoi stoliczek z literaturą religijną, ale przestrzegamy zasady, by
sięgnięcie po nią było samodzielną, świadomą decyzją. Nikomu nie wciskamy
ulotek na siłę.



Dlaczego akurat działalność charytatywna?



W moim mieście, liczącym sobie 250 tysięcy mieszkańców, jest 50 tysięcy
ludzi bezrobotnych i bez prawa do zasiłku. Potrzeby są po prostu ogromne.
Opracowałem plan akcji dożywiania, który jest realizowany od trzech lat.
Dodatkowo organizujemy zbiórki sprzętu rehabilitacyjnego, a ostatnio akcje
oddawania krwi. Banki krwi są puste, a potrzeby są ogromne. Uznałem, że w
tych sprawach mogę pomóc i dlatego.



A co tutaj robisz, na Pomorzu Zachodnim?



Przyjechałem na wakacje do moich przyjaciół, Iwony i Zbyszka F,
którzy mają dom w Dobrosławicach. Moja mama odpocznie ode mnie, ja powdycham
świeżego powietrza, no i wezmę udział w corocznym spotkaniu członków mojego
kościoła w Zatoniu koło Drawska w dniach 11-12 lipca.



I to ich masz zamiar namawiać do oddawania krwi?



Tak, poinformowałem o moim zamiarze władze kościoła, pomysł zyskał
akceptację i mam nadzieję, że znajdzie się sporo chętnych do oddania krwi na
rzecz tutejszych szpitali.



Wiem, że członkowie waszej wspólnoty wystrzegają się używek. Czy to ma wpływ
na jakość oddawanej krwi?



Oczywiście, to będzie zapewne krew najwyższej jakości, której potrzebują np.
niemowlęta. Sam doświadczyłem kiedyś skutków podania krwi pobranej od
"wczorajszego" dawcy. Nie piłem, a miałem kaca! Dostałem go w promocji
(śmiech)!



Organizowałeś już kiedyś akcję krwiodawstwa?



Tak, w ubiegłym roku na okręgowym, a więc niewielkim zjeździe adwentystów w
Pszczynie zgłosiło się 40 osób. Szkoda, że połowę z nich lekarze
zdyskwalifikowali, ale to były skutki epidemii grypy. Niemniej 20 osób krew
oddało.



Na ile osób liczysz tym razem?



Będę zadowolony, jeśli zgłosi się 50 osób, ale nie zdziwię się, jeśli zgłosi
się 100 lub więcej. Krew zasili w pierwszym rzędzie zasoby szpitala w
Drawsku, ale oczywiście w razie potrzeby trafi do każdego potrzebującego,
być może nawet u was, w Goleniowie.



Jakie masz następne plany, bo pewnie nie skończysz na akcji krwiodawstwa?



W przyszłym roku chciałbym zając się organizowaniem akcji oddawania szpiku
kostnego. Potrzeby są ogromne, a ludzie umierają na białaczkę z braku
dawców. Tu jest bardzo dużo do zrobienia. Wiem, że ludzie obawiają się bólu
i ryzyka powikłań, ale w tej chwili metody





Oczywiście, to będzie zapewne krew najwyższej jakości, której potrzebują np.
niemowlęta. Sam doświadczyłem kiedyś skutków podania krwi pobranej od
"wczorajszego" dawcy. Nie piłem, a miałem kaca! Dostałem go w promocji
(śmiech)!





pobierania szpiku są doskonalsze niż kilka lat temu. Bólu prawie nie ma,
podobnie ryzyka powikłań. Chciałbym przekonywać ludzi, by przynajmniej
pozwolili się zbadać i wpisać swoje dane do rejestru potencjalnych dawców.
Nie wiem, czy może być większa satysfakcja niż świadomość, że swoim gestem
możemy uratować czyjeś życie, często dziecka, jego matki lub ojca...



Powiedz na koniec parę słów o sobie.



No cóż, jak widzisz, jestem całkowicie zależny od opiekunów. Sprawnie
posługuję się tylko językiem, dlatego gadam bez przerwy (śmiech). Ze światem
komunikuję się za pomocą komputera, który dostałem od pewnego przedsiębiorcy
ze Szczecina. Piszę maile, korzystam z komunikatora. Poznałem w ten sposób
mnóstwo ciekawych ludzi, którzy pomagają mi w mojej działalności.



Nie pracujesz zawodowo, z pewnością nie żyje Ci się lekko.



Oczywiście, nie ma mowy, żebym mógł pracować i zarabiać na swoje utrzymanie.
Musi mi wystarczyć to, co mam. W Sosnowcu opiekuje się mną mama, która jest
nie musi pracować i dostaje 700 zł renty, a ja mam od państwa 500 zł renty i
mam zaszczyt być pełnoprawnym obywatelem, bo państwo pobiera ode mnie
podatek!



Jasne, przecież 500 zł to kupa pieniędzy i nie można Ci odpuścić. Poczekaj,
może jeszcze to państwo do armii Cię powoła?



Trafiłeś w dziesiątkę! Kiedy miałem 20 lat i kolejny raz leżałem w szpitalu,
wojsko uznało, że ukrywam się tam przed poborem, ha, ha! Dali mi w końcu
spokój i mam już kategorię D. Ale po mojego znajomego, całkowicie
sparaliżowanego, to nawet żandarmeria przyjechała do szpitala! Podobno
żandarmi byli trochę wstawieni, ale w końcu dotarło do nich, że to nie
symulant i zostawili go w tym szpitalu. Ale wojsko nie ma monopolu na dobry
humor. Niedawno, jadąc pociągiem, trafiłem na konduktora, który nie chciał
mnie uznać za całkowitego inwalidę, bo nie miałem legitymacji.



Wiesz, właściwie nie wiem, czy z tego należy się śmiać, bo tak naprawdę jest
to dowód na bezduszność i głupotę ludzi opłacanych m.in. z twoich podatków.



A ja się z tego śmieję. Cieszę się, że umiem i mogę się śmiać. Po prostu
żyję.



Rozmawiał

Cezary Martyniuk
Ostatnio zmieniony 06 lip 2012, 13:52 przez Tomasz G, łącznie zmieniany 1 raz.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Historie napisane przez życie”

cron