Re: Prośba o pomoc/radę
: 31 gru 2014, 15:55
Jak zmienić swoje życie jeśli nie chcę zrezygnować z czegoś, z czego powinnam. Chyba...
Mój mąż mieszkał na drugim końcu Polski jak się poznaliśmy. Był to pierwszy chłopak z którym nie zerwałam z byle powodu. Pierwszy, o którego postanowiłam walczyć. I do dzisiaj zastanawiam się czy powinnam. Kiedy się już przeprowadziłam to już pierwszego dnia włączył mi się alarm, że jest inny. Zignorowałam go bo uznałam, że dam radę, jestem elastyczna i dopasujemy się do siebie. Nie wiem czemu akurat przy nim chciałam się starać i zmieniać, ale zmieniłam się na gorsze. Wyciągał ze mnie same wady. Uzależnił mnie od gier, swoimi kłamstwami i zachowaniem doprowadził do takiej depresji, że w ciągu 4 miesięcy próbowałam kilka razy popełnić samobójstwo. Już dawno powinnam wylądować w psychiatryku. Przez lata dawałam mu szanse spełniać jego obietnice, choć tego nie robił i widziałam, ze nie ma zamiaru robić. jesteśmy swoimi przeciwieństwami. On spokojny ale niszczycielski i bezkompromisowy, ja z kolei bardzo wybuchowa ale próbuję dojść do porozumienia nawet jeśli jestem upierdliwa.
Po kilku latach starań powiedziałam, że ja już się starać nie będę. Jeśli chce ten związek uratować to ma mi pokazać, że mu zależy. Doszło do tego, że zerwałam zaręczyny. Niestety nie miałam dokąd pójść, więc mieszkaliśmy razem, potem wyprowadził się do mieszkania mamy, która chwilowo była w Stanach. Zaczął pić, nie wiem czy na pokaz czy faktycznie go to załamało. W końcu wróciłam do niego. Nie wiem czemu, tak samo jak nie wiem czemu z nim nie zerwałam tylko przyjęłam oświadczyny. Być może dlatego, że nie chciałam wracać do rodziców, którzy wcale nie byli lepsi…
Tak więc udało mi się doprowadzić do tego, że odzywa się do mnie podczas kłótni. Kiedy dotarło do mnie, że mogę mieć depresję poprosiłam go o pomoc. Nie było nas stać na lekarza, a nawet nie chciałam bo uważam, ze rodzinna powinna pomagać. Niestety jego kuracja tylko pogarszała mój stan. W końcu ktoś mi pomógł, potem na własną rękę próbowałam to utrzymać i niedawno znowu nabrałam sił i pewności siebie. Ale znowu nie wiem co robić. Znowu ostatnio pokłóciliśmy się tak mocno, że powiedziałam mu, że jak tylko drugie dziecko urodzę i pójdzie do przedszkola to ja szukam pracy i się wyprowadzam. Zdecydowałam tak bo ciągle słyszę, że “on ma tylko jeden dzień w tygodniu, żeby sobie pograć” i inne tego typu rzeczy. Nas traktuje jak obowiązek, przymus. Pochodzę z rodziny, która za wszelką cenę walczy o rodzinę i tego uczyłam mojego męża ale on się w ogóle nie stara. Wykonuje tylko moje polecenia i to według niego ma wystarczyć.
Mam poważne problemy z kręgosłupem, zapchany nos od pół roku tak mocno, że czuję jakby mi bębenki miały pęknąć przy przełykaniu śliny. Istne tortury bo żadne krople nie pomagają albo pomagają na krótko. Do tego jeszcze od wczoraj mam grypę. Poprosiłam męża o jedną jedyną rzecz. Żeby zajął się dzieckiem cały dzień bo nie jestem w stanie się ruszać ani nawet myśleć. Chciałam być sama w ciszy, żeby nabrać sił chociaż na ugotowanie obiadu, bo mój mąż oczywiście nie potrafi. Poza tym chciałam się zdrzemnąć chwilę bo nie spałam całą noc i co? Po 15 minutach córka wchodzi sama na górę i zaczyna do mnie coś mówić. Potem przyszedł maż bo uznał, że fajnie będzie poleżeć w trójkę bo on też chce. Więc zeszłam na dół. Po pół godzinie znowu córka sama do mnie schodzi.
Co mnie jeszcze denerwuje to fakt, że ilekroć ja powiem, że się źle czuję to słyszę po paru godzinach, ze mój maż też jest chory i musi odpocząć… jest tak chory, że odpoczywa przed konsolą grając…. I tak samo było wczoraj.
Co do gier… to tak jak zwykle mówił, że ma tylko jeden dzień w tygodniu, to jak mu to zaczęłam wypominać to zamiast przestać grać to gra codziennie jak wróci z pracy. Dzięki temu już nie mówi tego… Rewelacyjna zmiana...
Jedyna jego zaleta ale za to duża to to, że potrafi w środku nocy jeździć po aptekach i szukać mi leku. Ale tyle to może każdy mężczyzna, któremu będzie zależało na czymkolwiek, nawet na “odwdzięczeniu się”.
Inna rzecz to taka, że ilekroć próbuję odnaleźć szczęście w drobnostkach w domu to coś mi przeszkadza. Jestem jeszcze bardzo podatna na złe wpływy, łatwo można mi humor popsuć. Po prostu muszę mieć wszystko idealnie, żeby dzień się udał. Tak więc budzę się rano z gotowością na zmiany, szukam inspiracji do malowania czy rzeźbienia ale nagle kot mnie ugryzie bo pomyśli, ze chcę się z nim bawić. Ja to odbiorę jako atak agresji i już się wkurzam… Albo akurat córka ma zły dzień i strasznie marudzi albo musi koniecznie mi przeszkadzać na różne sposoby. Po ostatniej kłótni nie miałam nawet ochoty patrzeć na płótno, a jak wczoraj nabrałam ochoty to się rozchorowałam… Tak jakby to jeszcze nie był mój czas na szczęście…
Mąż mnie zna i wie, że jak się czymś ekscytuję to chcę się w to zaangażować i przy okazji widzieć jego zaangażowanie tak jak ja angażuję się w jego sprawy. Kilka miesięcy temu mąż nagle stwierdził, że kupujemy dom, bo ma kolegę, który siedzi w kredytach i twierdzi że możemy dostać hipoteczny. Ale posłuchał (czyli m.in. swojej mamusi) i stracił zapał. Ostatnio znowu wróciłam do tego tematu. Próbuję na nowo uczyć się słuchania instynktu i być spontaniczna, więc jak tylko przypomniał mi się nowy dom to chciałam porozmawiać o tym z mężem. Nie chciałam go od razu kupować, na przyznanie kredytu i tak się czeka 2 miesiące tutaj ale ja chciałam tylko sprawdzić wszystkie za i przeciw. chciałam, żebyśmy się obydwoje zaangażowali. W zamian za to zostałam zmieszana z błotem. Znowu...
Mimo wszystko uważam, że są sprawy, które się rozwiązuje, a nie zakłada nowe.
Tak więc piszę tutaj o tak prywatnych sprawach bo 1. nikt mnie tu osobiście nie zna 2. Może ktoś mi poradzi co mam zrobić, żeby być szczęśliwą pozostając w takim związku? Jakiej książki nie złapię to wszędzie pisze, że chcąc zmienić swoje życie trzeba ze wszystkiego zrezygnować i zacząć od nowa. Ja z doświadczenia wiem, że zmiana otoczenia dobrze mi robiła bo nie miałam złych wspomnień więc zawsze obiecałam sobie, że nowe będą lepsze. Mam jednak dość przeprowadzek po prawie 10 latach życia na walizkach. To jest coś, co mnie najbardziej uszczęśliwi - bycie na swoim, urządzenie się po swojemu. Dobrze wiem, że jeśli ja będę szczęśliwa to będę mogła uszczęśliwiać też rodzinę, będę w stanie się na nich skupić. Dlatego też do ostatniej chwili czekam na decyzję co robić z mężem bo jeśli własny dom mi nie pomoże to znaczy, że po 10 latach związku już jest za późno na poprawę.
Żeby nie było - starałam się szukać innych sposobów. Ładna pogoda poprawia mi humor ale jest w Anglii zbyt rzadka, żeby mnie uszczęśliwić. Malowanie i rzeźbienie musi być w odpowiednich warunkach. Muszę się całkowicie skupić bo inaczej mi nie wyjdzie i nie będę zadowolona, poza tym najpierw muszę mieć dobry humor, żeby to robić. Z domu nie wychodzę ze względu na ciążę, kręgosłup i masę innych rzeczy. Czysty dom poprawia mi humor ale nie mam szafek, żeby pochować wszystko więc rzeczy leżące gdzie sie da, nawet poukładane, wyglądają jak “burdel"
Nie lubię o tak prywatnych sprawach pisać publicznie ale jestem zdesperowana bo chcę być lepszą osobą dla mojej rodziny ale jest to trudne, a wręcz niemożliwe dla mnie przy takich warunkach. Próbowałam dogadać sie z meżem ale to nic nie daje. On zwyczajnie zapomina po 3 dniach. Podobno robił sobie jakieś listy, plany żeby tego pilnować ale skutków nie widać. Ja już zagryzać zębów nie potrafię i nawet nie chcę.
Mój mąż mieszkał na drugim końcu Polski jak się poznaliśmy. Był to pierwszy chłopak z którym nie zerwałam z byle powodu. Pierwszy, o którego postanowiłam walczyć. I do dzisiaj zastanawiam się czy powinnam. Kiedy się już przeprowadziłam to już pierwszego dnia włączył mi się alarm, że jest inny. Zignorowałam go bo uznałam, że dam radę, jestem elastyczna i dopasujemy się do siebie. Nie wiem czemu akurat przy nim chciałam się starać i zmieniać, ale zmieniłam się na gorsze. Wyciągał ze mnie same wady. Uzależnił mnie od gier, swoimi kłamstwami i zachowaniem doprowadził do takiej depresji, że w ciągu 4 miesięcy próbowałam kilka razy popełnić samobójstwo. Już dawno powinnam wylądować w psychiatryku. Przez lata dawałam mu szanse spełniać jego obietnice, choć tego nie robił i widziałam, ze nie ma zamiaru robić. jesteśmy swoimi przeciwieństwami. On spokojny ale niszczycielski i bezkompromisowy, ja z kolei bardzo wybuchowa ale próbuję dojść do porozumienia nawet jeśli jestem upierdliwa.
Po kilku latach starań powiedziałam, że ja już się starać nie będę. Jeśli chce ten związek uratować to ma mi pokazać, że mu zależy. Doszło do tego, że zerwałam zaręczyny. Niestety nie miałam dokąd pójść, więc mieszkaliśmy razem, potem wyprowadził się do mieszkania mamy, która chwilowo była w Stanach. Zaczął pić, nie wiem czy na pokaz czy faktycznie go to załamało. W końcu wróciłam do niego. Nie wiem czemu, tak samo jak nie wiem czemu z nim nie zerwałam tylko przyjęłam oświadczyny. Być może dlatego, że nie chciałam wracać do rodziców, którzy wcale nie byli lepsi…
Tak więc udało mi się doprowadzić do tego, że odzywa się do mnie podczas kłótni. Kiedy dotarło do mnie, że mogę mieć depresję poprosiłam go o pomoc. Nie było nas stać na lekarza, a nawet nie chciałam bo uważam, ze rodzinna powinna pomagać. Niestety jego kuracja tylko pogarszała mój stan. W końcu ktoś mi pomógł, potem na własną rękę próbowałam to utrzymać i niedawno znowu nabrałam sił i pewności siebie. Ale znowu nie wiem co robić. Znowu ostatnio pokłóciliśmy się tak mocno, że powiedziałam mu, że jak tylko drugie dziecko urodzę i pójdzie do przedszkola to ja szukam pracy i się wyprowadzam. Zdecydowałam tak bo ciągle słyszę, że “on ma tylko jeden dzień w tygodniu, żeby sobie pograć” i inne tego typu rzeczy. Nas traktuje jak obowiązek, przymus. Pochodzę z rodziny, która za wszelką cenę walczy o rodzinę i tego uczyłam mojego męża ale on się w ogóle nie stara. Wykonuje tylko moje polecenia i to według niego ma wystarczyć.
Mam poważne problemy z kręgosłupem, zapchany nos od pół roku tak mocno, że czuję jakby mi bębenki miały pęknąć przy przełykaniu śliny. Istne tortury bo żadne krople nie pomagają albo pomagają na krótko. Do tego jeszcze od wczoraj mam grypę. Poprosiłam męża o jedną jedyną rzecz. Żeby zajął się dzieckiem cały dzień bo nie jestem w stanie się ruszać ani nawet myśleć. Chciałam być sama w ciszy, żeby nabrać sił chociaż na ugotowanie obiadu, bo mój mąż oczywiście nie potrafi. Poza tym chciałam się zdrzemnąć chwilę bo nie spałam całą noc i co? Po 15 minutach córka wchodzi sama na górę i zaczyna do mnie coś mówić. Potem przyszedł maż bo uznał, że fajnie będzie poleżeć w trójkę bo on też chce. Więc zeszłam na dół. Po pół godzinie znowu córka sama do mnie schodzi.
Co mnie jeszcze denerwuje to fakt, że ilekroć ja powiem, że się źle czuję to słyszę po paru godzinach, ze mój maż też jest chory i musi odpocząć… jest tak chory, że odpoczywa przed konsolą grając…. I tak samo było wczoraj.
Co do gier… to tak jak zwykle mówił, że ma tylko jeden dzień w tygodniu, to jak mu to zaczęłam wypominać to zamiast przestać grać to gra codziennie jak wróci z pracy. Dzięki temu już nie mówi tego… Rewelacyjna zmiana...
Jedyna jego zaleta ale za to duża to to, że potrafi w środku nocy jeździć po aptekach i szukać mi leku. Ale tyle to może każdy mężczyzna, któremu będzie zależało na czymkolwiek, nawet na “odwdzięczeniu się”.
Inna rzecz to taka, że ilekroć próbuję odnaleźć szczęście w drobnostkach w domu to coś mi przeszkadza. Jestem jeszcze bardzo podatna na złe wpływy, łatwo można mi humor popsuć. Po prostu muszę mieć wszystko idealnie, żeby dzień się udał. Tak więc budzę się rano z gotowością na zmiany, szukam inspiracji do malowania czy rzeźbienia ale nagle kot mnie ugryzie bo pomyśli, ze chcę się z nim bawić. Ja to odbiorę jako atak agresji i już się wkurzam… Albo akurat córka ma zły dzień i strasznie marudzi albo musi koniecznie mi przeszkadzać na różne sposoby. Po ostatniej kłótni nie miałam nawet ochoty patrzeć na płótno, a jak wczoraj nabrałam ochoty to się rozchorowałam… Tak jakby to jeszcze nie był mój czas na szczęście…
Mąż mnie zna i wie, że jak się czymś ekscytuję to chcę się w to zaangażować i przy okazji widzieć jego zaangażowanie tak jak ja angażuję się w jego sprawy. Kilka miesięcy temu mąż nagle stwierdził, że kupujemy dom, bo ma kolegę, który siedzi w kredytach i twierdzi że możemy dostać hipoteczny. Ale posłuchał (czyli m.in. swojej mamusi) i stracił zapał. Ostatnio znowu wróciłam do tego tematu. Próbuję na nowo uczyć się słuchania instynktu i być spontaniczna, więc jak tylko przypomniał mi się nowy dom to chciałam porozmawiać o tym z mężem. Nie chciałam go od razu kupować, na przyznanie kredytu i tak się czeka 2 miesiące tutaj ale ja chciałam tylko sprawdzić wszystkie za i przeciw. chciałam, żebyśmy się obydwoje zaangażowali. W zamian za to zostałam zmieszana z błotem. Znowu...
Mimo wszystko uważam, że są sprawy, które się rozwiązuje, a nie zakłada nowe.
Tak więc piszę tutaj o tak prywatnych sprawach bo 1. nikt mnie tu osobiście nie zna 2. Może ktoś mi poradzi co mam zrobić, żeby być szczęśliwą pozostając w takim związku? Jakiej książki nie złapię to wszędzie pisze, że chcąc zmienić swoje życie trzeba ze wszystkiego zrezygnować i zacząć od nowa. Ja z doświadczenia wiem, że zmiana otoczenia dobrze mi robiła bo nie miałam złych wspomnień więc zawsze obiecałam sobie, że nowe będą lepsze. Mam jednak dość przeprowadzek po prawie 10 latach życia na walizkach. To jest coś, co mnie najbardziej uszczęśliwi - bycie na swoim, urządzenie się po swojemu. Dobrze wiem, że jeśli ja będę szczęśliwa to będę mogła uszczęśliwiać też rodzinę, będę w stanie się na nich skupić. Dlatego też do ostatniej chwili czekam na decyzję co robić z mężem bo jeśli własny dom mi nie pomoże to znaczy, że po 10 latach związku już jest za późno na poprawę.
Żeby nie było - starałam się szukać innych sposobów. Ładna pogoda poprawia mi humor ale jest w Anglii zbyt rzadka, żeby mnie uszczęśliwić. Malowanie i rzeźbienie musi być w odpowiednich warunkach. Muszę się całkowicie skupić bo inaczej mi nie wyjdzie i nie będę zadowolona, poza tym najpierw muszę mieć dobry humor, żeby to robić. Z domu nie wychodzę ze względu na ciążę, kręgosłup i masę innych rzeczy. Czysty dom poprawia mi humor ale nie mam szafek, żeby pochować wszystko więc rzeczy leżące gdzie sie da, nawet poukładane, wyglądają jak “burdel"
Nie lubię o tak prywatnych sprawach pisać publicznie ale jestem zdesperowana bo chcę być lepszą osobą dla mojej rodziny ale jest to trudne, a wręcz niemożliwe dla mnie przy takich warunkach. Próbowałam dogadać sie z meżem ale to nic nie daje. On zwyczajnie zapomina po 3 dniach. Podobno robił sobie jakieś listy, plany żeby tego pilnować ale skutków nie widać. Ja już zagryzać zębów nie potrafię i nawet nie chcę.