Wyspa tajemniczych posągów
Ziemia na horyzoncie - krzyczał marynarz z bocianiego gniazda na najwyższym maszcie windjamena „Afrikaanse Galey”. Była wielkanocna niedziela, 5 kwietnia 1722 roku. Kapitan Cornelis Bouwman kazał natychmiast powiadomić o tym admirała Jacoba Roggeveena na flagowym statku „Arend”. Ten nie posiadał się z radości. Na mapach, które właśnie studiował, było tu puste miejsce! Został odkrywcą!
Trzy windjameny (holenderskie statki, pływające po tropikalnych wodach), „Thienhoven”, “Afrikaanse Galey” i flagowy (statek, na którym płynie dowódca grupy) “Arend”, zbliżyły się do wyspy. Ekspedycja, której zadaniem było odkrycie legendarnej Terra Australis (Ziemi Południowej), była w morzu od ośmiu miesięcy. Przepłynęła Ocean Indyjski, Atlantyk, teraz wpłynęła na Pacyfik, i nic.
Dowódca wyprawy, Jacob Roggeveen miał za sobą 63 lata żywota szczura lądowego. Był notariuszem, doktorem prawa, bezwzględnym sędzią, kontrowersyjnym, zmuszonym do ucieczki z racji poglądów filozofem, który musiał uciekać z rodzinnej Zelandii, bo jego dzieło „Upadek Boga” wydało się rajcom Middelburga ateizmem w najczystszej postaci. W międzyczasie pochował dwie żony i wyjechał na koniec świata, do Batawii (dzisiejsza Jakarta w Indonezji), by być sędzią. Zebrawszy dużo pieniędzy, zgromadził flotę i wyruszył na poszukiwanie Terra Australis, której nie odkryli sławniejsi i bardziej doświadczeni żeglarze, że wspomnimy tylko Abla Tasmana.
Zdziwienia odkrywców
Jako że odkrycie nastąpiło w dzień świąteczny, bogobojni Holendrzy nazwali odkrytą ziemię Wyspą Wielkanocną. Zaraz na ląd popłynęła ekspedycja. W przeciwieństwie do Hiszpanów i Anglików, którzy - stanąwszy na brzegu - zatykają w piasek flagę i krzyczą wszystkim mewom i krabom, że obejmują ten ląd w posiadanie w imieniu wielmożnie panującego króla, Holendrzy tylko sprawdzali, czy jest tu coś, na czym można zarobić. Na Jawie, skąd wypłynął i nieodległych Molukach był pieprz, gałka muszkatołowa i inne drogie przyprawy. Na Wyspie Wielkanocnej nie było nic. Jedynie coś koło dwóch-trzech tysięcy golasów, z których część miała dziwnie wyciągnięte uszy, a część była dziwnie blada i miała rude włosy. I dziwne, prawdopodobnie gliniane posągi stojące na brzegu, obrócone twarzami w stronę oceanu. Poza tym step, góry, jaskinie, gdzieniegdzie jakieś krzaki i to wszystko. Z trudem udało się nawet zebrać żywność na dalszą drogę. Mało tego, krajowcy, co prawda przyjaźni, gdyby ich nie pilnować, rozkradliby wszystko, co się dało. Kilku bardziej zatwardziałych złodziei trzeba było zastrzelić. Krótko mówiąc - Roggeveen wpisał wyspę na mapy, ale Kompania Wschodnioindyjska, w imieniu której admirał odkrywał, nie zainteresowała się wyspą. Podobnie nie zainteresowała się (Roggeveen zresztą też) odkrytym parę tygodni później atolem Bora-Bora, dziś uważanym za ucieleśnienie raju na Ziemi.
Minęło prawie pół wieku. W 1770 roku na wyspę przypłynął Felipe Gonzales de Ahedo. Nazwał ja Wyspą Świętego Karola, na plaży zatknął flagę i ogłosił przyjaznym krajowcom i płochliwym krabom, że od tej chwili ta wyspa należy do króla Hiszpanii Karola III, reprezentowanego przez Manuela de Amat, wicekróla Peru. Admirał sporządził też dokładną mapę. Wyspa ma kształt w miarę regularnego trójkąta o bokach 16x18x24 km. Spostrzeżenia de Ahedo były identyczne, co Roggeveena.
W 1773 roku na Wyspę Wielkanocną przypłynął kapitan James Cook, którego zadaniem było „pozamiatanie” na Pacyfiku, czyli odkrycie wszystkiego, co jeszcze nie zostało odkryte. Cook znał relacje Roggeveena i był zdziwiony, że nie ma wspominanych przez Holendra ludzi z długimi uszami. I że posągi, które wcale nie są gliniane, lecz kamienne, leżą przewrócone twarzą do ziemi. I mieszkańców jakby mniej. I wcale nie są przyjaźni, lecz jacyś apatyczni i groźnie łypią oczyma, ściskając w rękach maczugi i dziryty. Cóż, serowy łeb (potoczne określenie Holendrów) mógł przesadzić.
Ale Roggeveen nie przesadził. Bo gdzieś pomiędzy wyprawą de Ahedo a Cooka, na wyspie stało się coś. Mierząc współczesną miarą, doszło tam do ludobójstwa porównywalnego przyczynowo do tego, które w 1993 roku w Rwandzie wstrząsnęło światem. I w jednym i drugim przypadku ciemiężeni przez wieki w końcu nie wytrzymali i wyrżnęli swoich panów.
Gdzieś pomiędzy odkryciem przez Holendrów a ponownym przypłynięciem Anglików, na wyspie wybuchło powstanie Krótkouchych. Podobnie jak Hutu w Rwandzie. Mieli przewagę liczebną, więc wymordowali wszystkich Długouchych.
Stąd i zowąd
Dwa tysiące lat temu Wyspa Wielkanocna wyglądała całkiem inaczej. Cały jej obszar porastała przepastna dżungla, zarośnięta wysokimi, rosnącymi tylko tu palmami Paschalococos disperta. W gęstwinie przemykały nie potrafiące latać ptaki. No bo po co fruwać, skoro na ziemi nie ma żadnego wroga, ani drapieżnika, ani wyjadającego jaja gryzonia, ani węża.
W pierwszym tysiącleciu naszej ery na wyspę przybyli ludzie i nazwali wyspę Rapa Nui. Zdaniem jednych było to w IV wieku naszej ery. Inni są zdania, ze dopiero w wieku VIII. Ludzie przywieźli ze sobą banany, taro, kury i pasażerów na gapę - szczury.
Tym ostatnim się tu bardzo spodobało. Na ziemi mnóstwo ptasich gniazd z pysznymi jajami. Do tego z palm spadają smaczne orzechy. A jak nie spadają, to można przecież wspiąć się na palmę. Minęło kilkaset lat i na wyspie nie pozostał ani jeden nielotny ptak. I ani jedna palma.
I to nie tyle dzięki gryzoniom, co ludziom. Jaja na ziemi to pożywienie, którego nie trzeba szukać, a drewno potrzebne jest na domy i łodzie.
Po jakimś czasie na wyspę przypłynęła druga grupa ludzi. Ci mieli długie, wyciągnięte uszy. I byli agresywni. Rozbić maczugą głowę to dla nich jak splunąć. Nic więc dziwnego, że w kilka lat podporządkowali sobie pokojowo nastawionych tubylców, którzy uszu nie wyciągali.
Skąd przybyli?
Nie ma zgody na to, skąd przybyli. Większość uczonych jest zdania, że przybysze to Polinezyjczycy z Markizów. Ta teoria miała wszakże krytyków. Polinezyjczycy nigdzie nie budowali takich posągów jak tu. Norweg Thor Heyerdahl postawił sprawę wprost; mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej, a przynajmniej Długousi, przypłynęli z Ameryki Południowej, gdzie kultura kamieniarska stała na bardzo wysokim poziomie. I udowodnił to; zbudował starymi metodami tratwę z balsy (lekkie amerykańskie drewno, dobrze znane modelarzom) i przepłynął nią z Peru na wyspy Tuamotu; prawie dwa razy dalej, niż Rapa Nui. Jego zdaniem polinezyjski bóg Tiki to nic innego, jak inkaski Wirakocza. Poza tym i w Ameryce i Rapa Nui są bóstwa o ptasiej postaci. No i z Ameryki znacznie prościej dostać się na Polinezję. Po prostu wsiada się na łódź czy tratwę a prądy morskie niosą same. Zresztą każdy, kto w dzieciństwie marzył o dalekich podróżach, musiał przeczytać „Wyprawę Kon-Tiki”, inaczej nie liczył się w towarzystwie.
Było to pierwsze kontrowersyjne, poparte udowodnieniem twierdzenie Norwega. Potem miał ich wiele. Jego ostatnim, także nie bezpodstawnym twierdzeniem było, że Skandynawowie pochodzą z Azerbejdżanu.
Twarze patrzące w morze
Długousi zmusili Krótkouchych do ciężkiej pracy. Musieli w kamieniołomach wycinać bloki skalne i rzeźbić w nich postaci. Każda z nich miała charakterystycznie wyciągnięte uszy. I gustowny, czerwony (wyrzeźbiony z innej czerwonawej skały) kapelutek na głowie. Pamiętajmy, że mieszkańcy wyspy nie znali metalu. Wycinać bloki kamienne i rzeźbić mogli co najwyżej innym kamieniem. Nie znali też narzędzi bardziej skomplikowanych niż dzida, motyka czy dźwignia. A niektóre rzeźby ważą ponad 20 ton (6 metrów wysokości). To jeszcze nic; największa rzeźba ma 10 m wysokości i 75 ton wagi. Ale i to jeszcze nic. Znaleziono niedokończoną postać mającą 21 m długości (bo leży) i 270 ton wagi!
Jak je transportowano i stawiano? To też zostało doświadczalnie udowodnione. Wycięte i wyrzeźbione bloki skalne były kładzione na rolki z palmowych pni i linami ciągnięte na brzeg przez 15 osób. Tam za pomocą systemu lin były stawiane pionowo. Zdaniem wielu to nie szczury, lecz właśnie toczenie posągów na drewnianych rolkach spowodowało wyniszczenie lasów.
Wszystkie moai - jak je się nazywa - są wyrzeźbione w wulkanicznym tufie. To skała dość miękka i lekka. 85 procent z nich powstało w kamieniołomie Rano Raraku na wschodnim krańcu wyspy. Stąd były toczone po całej wyspie. Stoi (i leży) ich około tysiąca. Są przeróżne, od dwumetrowej wysokości głów, do dziesięciometrowych. Na swoich dawnych miejscach jest zaledwie ok. 50 posągów. To, czego nie zniszczyli Krótkousi po zwycięstwie swojej rewolucji, zniszczyli ich potomkowie na rozkaz księży, którzy w XIX wieku przybyli wraz z chilijską armią.
Dlaczego je wyrzeźbiono? Kogo przedstawiają? Dlaczego patrzą w morze? Tego nie wiemy. Możemy snuć nawet najbardziej fantastyczne wyjaśnienia, a i tak prawdopodobnie nie poznamy prawdy. Zginęła wraz z ostatnim Długouchym.
Podobnie tajemnicze są tukuturi. To znacznie mniejsze posągi, mające postać klęczącego człowieka o całkiem innej głowie niż moai. I powstały w Puna Pau, na zachodnim krańcu wyspy. Sądzi się, że to posągi służące kultowi boga-ptaka Tangata Manu. Ale tylko sądzi się, bo na pewno tego nie wiemy.
Upadek
Cook odpłynął, by zginąć na Hawajach, a Wyspa Wielkanocna pogrążała się w upadku. Wymordowani Długousi zabrali do grobu także wiele tajemnic gospodarczych. Zwycięzcy nie potrafili porządnie uprawiać ziemi. Zapanował głód. Doszło nawet do kanibalizmu. W międzyczasie na wyspę przypływały statki różnych bander. Nawet rosyjskiej. Carską wyprawą dowodził admirał o „typowo rosyjskim” nazwisku i imieniu, Otto von Kotzebue. Potem sytuacja się poprawiła, i w pierwszej połowie XIX wieku na wyspie mieszkało nawet i 4 tysiące ludzi. Do roku 1862, gdy na wyspę z Chile przypłynęła wyprawa, by cichaczem (handel niewolnikami został zakazany decyzją Kongresu Wiedeńskiego w 1815 roku) sprowadzać niewolników do kopalni. Jeszcze kilka takich wypraw i rządów różnych awanturników, i gdy w 1888 roku wyspę zajęło Chile, żyło tam zaledwie 110 osób. Na szczęście pod chilijskimi rządami przynajmniej było spokojnie.
W 1914 roku na Wyspie Wielkanocnej zaczęły się badania archeologiczne. Nie przerwała ich świeżo wybuchła w Europie wojna. W październiku na wyspę zawinęła niemiecka eskadra admirała Maksymiliana von Spee, która niedługo potem w sprytny sposób pod Coronelem zniszczyła eskadrę brytyjską, by po następnych kilku tygodniach, w niemal identyczny sposób zostać unicestwioną przez Anglików pod Falklandami. W grudniu wykopaliska ruszyły z kopyta; na wyspę przypłynął niemiecki rajder SMS „Prinz Eitel Friedrich”, który pozostawił na wyspie 48 wziętych do niewoli angielskich i francuskich marynarzy z zatopionych statków. Uwolnieni jeńcy natychmiast zostali zatrudnieni przez archeologów.
Tajemnicze pismo
Wiele udało się odkryć, ale jeszcze więcej zostało do odkrycia. Do końca nie wiemy, skąd przybyli ludzie zamieszkujący wyspę, kim byli wytępieni Długousi, do czego służyły posągi. No i nie potrafimy odczytać pisma rongo-rongo. I ono jakoś nie pasuje do reszty Polinezji. Jest zbyt rozwinięte. Według mieszkańców Rapa Nui pismo znali wyłącznie tangata manu o te-rongo-rongo, czyli ludzie-ptaki znający rongo-rongo. Jak się łatwo domyślić, była to elita Długouchych.
Czytanie wymagało wielkich umiejętności. Choćby dlatego, że zaczynało się od lewego dolnego rogu. Gdy się doszło do końca wersu... odwracało się tabliczkę o 180 stopni i znów zaczynało od lewej.
Żyją z tajemnic
Posągi niewiadomego pochodzenia, nie odczytane pismo, wymarłe ptaki, wymarłe plemię - Wyspa Wielkanocna przyciąga wszelkich poszukiwaczy tajemnic. A także pospolitych letników, którym z powodzeniem wystarczy informacja, że nie wiadomo, po co ktoś stawiał te posągi. Nic dziwnego, że turystyka to podstawa gospodarki Rapa Nui. Rocznie przypływa tu i przylatuje (lotnisko na Rapa Nui jest rezerwowym lądowiskiem dla amerykańskich promów kosmicznych) 30 tysięcy turystów. Każdy byczy się na plaży i leniwie ogląda posągi przez cztery dni i wydaje średnio 500 dolarów na naszyjniki z muszli, miniatury posągów moai itp..
Życie wszakże do prostych nie należy. Ceny są wysokie, bo prawie wszystko, łącznie z żywnością trzeba sprowadzać z kontynentu. Drożyznę rekompensuje fakt, że na wyspie nie płaci się żadnych podatków.
Re: Wyspa Wielkanocna
1
Ostatnio zmieniony 25 maja 2010, 10:45 przez Gollum, łącznie zmieniany 1 raz.