Re: Świętość naszych Świętości

64
Święty jestem tylko "ja" pomimo iż jestem dosyć mocnym grzesznikiem.Ale prawda jest taka,że moje błędy i grzeczy prowadzą mnie do pewnego celu.
Zyje obecnie na planecie i grzesze,lecz to dla prawdziwego i doskonałęgo zrównania się z każdym człowiekiem.
Swiętość moja przejawia sie tym,że niezwykle szanuje i kocham własne ciało,własnego Ducha i własna świadomość.Mam ogromny związek ze wszystkim co ze mnie,we mnie i moje.
Pomimo więzienia zero tatuażu.Pomimo psychiatryka zero samookaleczeń.Uroda ? Mógłbym być przystojny jak niektórzy ludzie,lecz mimo wszystko jestem niezwykle zadowolony z właśnego ciała i umysłu i nie zamieniłbym ich na inne pod żadnym pozorem.Grunt to kochac siebie pomimo swej niedoskonałości,po której przychodzi doskonałość.
Kocham pewną kobiete 18 lat i prawie przez caly ten okres nigdy nie czułem sie godzien by ją mieć.Ale ciesze sie,ze ona w ogole istnieje-tak mocno ja kocham.Przez wiele lat bylem prostym,szarym chłopcem,tak że nawet dziewczyny były ode mnie wyższe przez długi okres czasu,az wystraszylem sie ze tak zostanie na zawsze.Czulem sie fizycznie za "słaby"by móc ją mieć-ona całe zycie jedna z piekniejszych dziwczyn w miescie.Połowa szkoły sie w niej kochała z chłopaków i z całego miasta.
Dlatego nawet nie probowalem jej zdobyc,tylko pytalem znajomych co u niej.
Ale ma "NATURA" przyszła sama do mnie.Wyrosłem na dosyc wysokiego gościa,troche silowni,zarobilo sie pare groszy na ciuchy w miare normalne ,przyszly wizje,osiagnałem pułap najnizszy,wiezienie,psychiatryki,narkotyki-sie i Ku*** załamałem jak dowiedziałem,ze ona ustaliła date ślubu.Pisalem do niej,odpisala mi,ze slub niebawem itd-ale nadzieja pozostawała az do dnia ślubu.
Wyszło tak,ze tego dnia pojechałem wielbić Boga na stadion narodowy,a ona "prawdopodobnie"wyszła za mąż.
Przyznam szczerze,ze chciałem iść do kościoła na ten ślub,ale tak mocno KOCHAM BOGA i ufam mu,ze pozostawiłem wszystko w Jego rękach.
Nie jestem jakims psychopatycznym czubem,ktory "choruje" na milosc,lecz normalnym niezywkle mocno kochajacym człowiekiem,wiec zostawiłem wszystko w rekach Jej i Boga.
Wyszło tak,ze ja czując to dowiedziałem sie ostatnio,ze ona wcale nie wyszła za mąż tego dnia.
wiecie co ? doradze kazdemu z Was:
"pokładajcie nadzieje w Bogu-zaufajcie mu w 100%,a wszystko przyjdzie samo za Jego sprawą.POgódzcie sie z Jego wolą,pomimo długotrwałego cierpienia,gdyż to bardzo mozliwe,ze tak bedzie.Ale finisz bedzie SŁODKI,obiecuje Wam.
Ja czekam na ten dzien,ten moment,kiedy spotkam ją i spojrze jej w oczy.nie wiem co jej powiem.czesto mysle,ze uciekne gdy ja spotkam,lecz pojawia sie mysl,ze "coś" jej powiem.sam nie wiem co,ale czuje,ze ruszy ją to dogłębnie.
Zyjemy w swiecie "trudnym" poprzez wybory ktorych dokonujemy.
wiecie co ja od zycia chcialem ? a konkretnie od Boga ?
tylko rodzine,ktorą mam,przyjaciół kilku prawdziwych i ją.
podobno wszystkiego miec nie mozna.ale czy bycie z kobieta ktora sie kocha od pierwszej komuni swietej jest czyms złym bądz wymuszonym czy to tylko SZCZESCIE,ktore jest przeznaczone dla kazdego ? predzej cyz pozniej SZCZESCIE przyjdzie do człowieka.nawet smierc kogos moze byc Jego SZCZESCIEM,gdyz idzie tam,gdzie Jego miejsce.
powiem Wam tak co zrobiłem jako dziecko:
otóż dostałem od pewnej dziewczyny zdjecie miłości mego życia.wiecie co z nim zrobiłem ?
nie pamietam ile mialem lat,ale okolo 10 i do wieku 22 lat,czyli około 12 lat trzymałem je w obrazku Jezusa z pierwszej komunii świętej.ostatnio gdy moja ojciec lezał na łózku nad ktorym wisiał owy obrazek on po prostu spadł,bo ucho sie urwało,a mój tata az sie wystraszył z tego co powiedziala mi mama.to ewidentny znak dla mej rodziny,zeby zrozumieli kogo kocham cale zycie i nie utrudniali mi tego,gdyz od pewnego okresu gdy sie dowiedzieli ze trzymalem jej zdjecie w tym obrazku odraddzali mi ja.mowili,ze ona wyszla za maz i zebym zapomnial o niej.a ja swoje,ze nie i KONIEC.dlatego ten znak dla ojca,ktory gadał najwiecej.
po prostu pokazałem Bogu na czym mi najbardziej zalezy.
cieszyłem sie jej istnieniem,ze ona w ogole istnieje,ze mam mozliwosc KOCHANIA tak pięknej dziewczyny i szacunek i milosc do niej nie pozwoliły mi nigdy do niej podejsc i zagadac przez tak wiele lat.byłem tylko jej niewidzialna ochrona.miała we mnie wielkiego wojownika,ktory stoi za nią gdyby coś jej sie stało-gdyby ktos ja skrzywidził.pytalem czesto chłopakow co u niej itd.
raz zaistniałą sytuacja,ze widzialem w szkole gdy płakała.ale wtedy wzieło mnie-agresja mocna.
pomimo tego,ze widziałem iz płacze nie zagadałem do niej.chetnie bym podszedl i przytulił,pragnalem tego z calego serca,lecz nie miałem na to sił duchowych.
byłą sytuacja nawet,ze dostalem sie do tej samej klasy do Liceum co ona...ale wiecie co ? poszedłem do innej klasy,zeby ona dalej nie wiedziala o mnie co do niej czuje,zeby znalazła sobie NORMALNEGO gościa na poziomie.moglem przeciez sie zblizyc do niej bedac przez 3 lata nauki w jednej klasie,lecz z nie do konca znanych mi powodow czekałem na cos-sam nie wiedizalem na co.
jak wiecie zaczela sie moja misja,ktora ciagle trwa.
wszystkie moje wizje,ktore mialem do tej pory sie sprawdzaja i jedna z nich byla taka,ze ona nie dałą sie dotknac zadnemu chłopakowi przez całe zycie.dopuszczam do mysli to,poniewaz gdy na nia patrzylem widzialem w jej oczach niezwykłą "dzikość"a to swiadczy o niedostpenosci dla innych.
druga wizja po tej była taka,ze jesli nie jest "dziewicą" to UCZYNIĘ z niej DZIEWICĘ.nie wiem jak to możliwe,ale wiem,ze tak bedzie.
sporo tego napisalem i dosc prywatnie,ale chcialbym abyscie wiedzieli co mozna zrobic dla miłości prawdziwej.ja np.mialem moge powiedziec "sporo" partnerek seksualnych pomimo trudnosci w zyciu(wiezienie,psychiatryki)ale sercem,czyli uczuciem nie zdradziłem jej NIGDY,po prostu NIGDY.
zadna dziewczyna nie odczuła prawdziwego uczucia,podczas zblizenia sie.bylo tak,ze nawet te piekne dziewczyny mialem tylko raz,a pozniej robilem tak aby pomyslaly,ze je wykorzystałem.w ten sposob bylo latwiej im o mnie zapomniec.
gdy sobie pomyslę,że mógłbym sie zblizyc tą,ktora KOCHAM tyle lat,to pojawia sie mysl,ze to NIEREALNE I NIEMOZLIWE.tak bylbym SZSZESLIWY.
podsumowanie:
pragniej od zycia tylko tego co daje prawdziwe szczescie,zero materializmu-rodzina,kobieta,przyjaciel i we wszystkim zaufaj Bogu,bo to podstawa.
nie wiem jak pomyslicie o tym Wy,ale dla mnie to przejaw,ktory prowadzi do ŚWIĘTOŚCI.
WIARA,NADZIEJA,MILOSC-pamietajcie,a bedzie Wam dane :)
Ostatnio zmieniony 13 maja 2014, 15:27 przez sapermlo, łącznie zmieniany 1 raz.
Sensu życia nie ma,ale jest sens istnienia !!!

Re: Świętość naszych Świętości

67
Ja też nie wiem :). To się po prostu ma. Albo i nie ma. Dochodzi do tego. Albo nie dochodzi.

W końcu każdy dojdzie do prawdziwej Miłości ;).

Wiem jedno: prawdziwa Miłość nigdy nie chce czegokolwiek wbrew woli osoby kochanej, pragnie jej szczęścia, nawet jeśli jej wybory oddalają nas od niej... Prawdziwa Miłość nie oczekuje, nie żąda, nie więzi... A uwalnia.
Ostatnio zmieniony 13 maja 2014, 16:04 przez Lidka, łącznie zmieniany 1 raz.
Pozdrawiam!

Lidka

Re: Świętość naszych Świętości

68
TAK Lidko,dokładnie TAK.

wiesz,ze ja tak mocno kochając najblizszych zupełnie nie rozumiem tych co nie kochają ?
co żyją tylko materialnie,z zazdrością bliżniemu i nienawiścią ?
trudno mi to wytlumaczyc,bo ja rozumiem to tak:
"Boże daj szczęście tym co Kocham,a wtedy jednocześnie dajesz i mnie wielkie szczęście"
czyż to nie jest tak ? ja tak to rozumiem.
ale druga strona mego medalu jest też taka,że pomimo iż tego nie rozumiem ciągle daję szanse sam zrównując sie z zerem i osiagając najniższy pułap.ale jak rzekł kiedyś Jezus:"Ojciec widzi w ukryciu"
przed chwilą został mi ostatni papieros miętowy,które bardzo lubie,ale jest tez ze mną przyjaciel,któy również je lubi.ja bez chwili zastanowienia wziąłem innego-czerwonego,bo lubie sprawiać komuś dobro.
juz nie chodzi o to,ze Ojciec widzi w ukryciu,ale ja sam przed sobą pózniej czułym się zle,ze zawładnęła mną pycha a nie ma natura,którą jestem niezwykle przyjazny blizniemu.
wczoraj byłem na niezykle pieknym spotkaniu dla młodzieży i wielbieniu Boga,zabrałem ze sobą przyjaciela.ksiądz głosił naukę,cytował Pismo itd. a ja tak bardzo proagnąłem wziąć mikrofon do ręki i zacząć mówić.owy ksiadz doskonale widział jak mocno go słucham,przezywami czuje.ale nie dopuscił mnie do głosu.zadał ogólne pytanie:"czy jesteś pewien,ze Bóg istnieje ?" a ja tak bardzo pragnałem krzyknać tak:
"TAK,TAK,TAK-jestem tego bardziej pewien niż własnego istnienia,które teraz odczuwam i widze przemawiając do Was".
niestety nie mialem mozliwosci zbarani głosu,a na hama nic nie bede robił,bo powiedzą wariat całkowity,psychol itd. ja pragne wszystko objawiać niezwykle kulturalnie.nie teraz to innym razem,ale przemowie jeszcze do wielu,jestem pewien.
byłem pierwszy raz na tym spotkaniu i gdy zebrani przywoływali Ducha Świętego miałem możliwość odezwania się,więc 2 razy sie udzieliłem nastepująco:
"oczysc nasze serca i umysły,abysmy mogli blizej poznawac Pana"
oraz
"pojednaj nas z Bogiem"
wielu było zdziwionych,ze pierwszy raz przyszedł,kryminalista,chory psychicznie,bandzior i tak na sam początek przemówił.niestety musiałem,chciałem wiele wiecej powiedzieć,ale potrzebowałbym na to co najmniej 2 godziny,hehe ;)
to na tyle :)
Sensu życia nie ma,ale jest sens istnienia !!!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zapiski Heretyka”

cron