Wszystko zaczęło się od, bodajże, "Psa Andaluzyjskiego" (film umieściłem już na wątku "Powiew przeszłości" i nie chcę dwa razy wklejać tego samego) Bunuela i Dalego z 1929 r. (podczas projekcji dochodziło do poronień).
Później wszystko się posypało, jak rękawa, Jakby Bunuel i Dali otworzyli furtkę.
"Salo, czyli 120 dni Sodomy" Passoliniego, "Rózowe Flamingi", gdzie aktorzy zjadali autentyczne psie odchody, "Ostatnie kuszenie Chrystusa" Scorsese, "Dogma" Kevina Smitha, "Mechaniczna Pomarańcza" Kubricka, "Ostatnie Tango w Paryżu", twórczość von Triera...
To tylko parę przykładów, których jest wiele. Tylko nieliczne z tych filmów leżą zapomnianie. Większość z nich to klasyki kina, które wywoływały kontrowersje, a ich twórcy byli nazywani zboczeńcami, diabłami, degeneratami.
Jaka jest prawda? Gdzie kończą się granice prowokacji, a zaczyna się obscena?
Mam nadzieję, że na tym wątku dojdziemy do jakichś wspólnych wniosków.
Zapraszam do dyskusjii.
Re: Granice prowokacji w kinie
1
Ostatnio zmieniony 04 wrz 2011, 14:33 przez polliter, łącznie zmieniany 1 raz.
"Ateista - dzięki Bogu" Luis Bunuel
"Mam problem z piciem. Dwie ręce, a tylko jedna gęba" Keith Richards
"Mam problem z piciem. Dwie ręce, a tylko jedna gęba" Keith Richards