Baabciu wielkie brawo za Twoje zdanie! Tyle w nim mądrości życiowej... My tu skaczemy w stronę duchowości, szerszych planów, a Ty proszę bardzo, stoisz twardo na ziemi, a i tak trafiasz w sedno...
. Mogłabym Twoje słowa z powodzeniem przetransponować na całą moja wiedzę z tego 'szerszego planu', zero problemu, bo skopiłaś się na meritum. Ale nie zrobię tego, bo i po co?
.
Ale za to dodam drobny i może trochę przewrotny komentarz do opinii chyba wielu ludzi, którzy protestują przeciwko miłości bezwarunkowej. Nie da się i już, ich zdaniem.
Otóż da się, jak najbardziej i ku temu zdążamy choć droga jeszcze daleka. Najbliższy człowiekowi 'pierwowzór' takiej miłości to miłość do dziecka, a zwłaszcza do malutkiego dziecka. Swojego!
.
Jak byłam dzieckiem (podrośniętym, chyba koniec podstawówki), sąsiadka urodziła dziecko. O, Boże, jakie ono mi się wydało brzydkie i obrzydliwe... A kiedyś, jak się sfajdoliło, za przeproszeniem, ta sąsiadka ledwie mu tyłek podtarła, to zaczęła go w ten tyłek całować i dosłownie 'fruwała', roztkliwiając się nad swoim synkiem. A mnie zbierało na wymioty, autentycznie!
Minęły lata, miałam swoje malutkie dzieci. Po brudnych tyłkach ich nie całowałam, ale dopiero wtedy zrozumiałam, co znaczy miłość do dziecka... I to miłość BEZWARUNKOWA!
Bo spójrzcie sami: takie małe rzeczywiście jest obrzydliwe: robi pod siebie, pluje, ma dziwne proporcje ciała, jest nieporadne, brzydkie, bezradne, nie ma z nim kontaktu, budzi po nocach, wymiotuje od byle czego, całe życie rodzinne stawia na głowie, wszystko kręci się wokół niego, no, kłopot na kłopocie, kłopotem pogania...
Tak może powiedzieć ktoś, kto patrzy z boku, jak ja w dzieciństwie. I trudno temu zaprzeczyć, jeśli się chce spojrzeć z dystansu, trudno temu zaprzeczyć, tak rzeczywiście jest.
Natura (o, właśnie, a cóż to takiego?
) wspomaga rodziców i od razu 'funduje' im (o drobnych wyjątkach od reguły nie ma co mówić) taka falę czułości i uczucia do dziecka. Oni po prostu zaczynają je
kochać i dlatego te 'negatywy', które wymieniłam, widzą z pozycji swojej miłości, czyli bardzo pozytywnie, to dla nich nie są negatywy!
Starcza im na tego na kilka lat. Potem, jak dziecko dorasta i zaczyna rozumować, niestety, bezwarunkowość na ogół się kończy, a szkoda...
Wróćmy do tego okresu miłości bezwarunkowej.
To nic, że nasze dziecko płacze dniami i nocami, to nic, że ma kolki, że wymiotuje, że robi pod siebie. Bez znaczenia, że dezorganizuje całe życie rodzinne, wszyscy się na to godzą i nawet cieszą się z takiego obrotu rzeczy. Bo po prostu KOCHAJĄ i przelewają swoją miłość na dziecko, które, choćby koszmarnie brzydkie, i tak będzie dla nich najpiękniejsze i najmądrzejsze na świecie.
Każda 'zdrowa kupka' cieszy, jakby to był kilogram złota, potem pierwszy ząbek, pierwszy kroczek, PIERWSZE SŁOWO! Rodzice są szczęśliwi jak w raju, cokolwiek dziecko się nauczy i zrobi.
Nie oczekują od takiego malucha, że będzie spało całą noc, że nie trzeba będzie się nim opiekować,
nie oczekują, że jak usiądzie w łóżeczku, zacznie z nimi rozmawiać jak 'stary',
nie oczekują, że zrobi coś tak, jak oni sobie zaplanowali, NIC nie oczekują... A jak dziecko narozrabia, ściągnie coś ze stołu i stłucze, porwie książkę, uderzy mamę czy tatę w głowę klockiem, zacznie dusić kota - to nic takiego...
A potem zaczynają oczekiwać i kończy się bezwarunkowość ich miłości...
Ci, którzy mają dzieci, wiedzą, o czym mówię. Ci, którzy nie mają - zdaje się nie zrozumieją. Oni będą prawdopodobnie protestować przeciwko twierdzeniu, że człowiek może kochać bezwarunkowo.
A wiecie, na czym to polega z miłością bezwarunkową? Na tym, że rodzice mają
świadomość, że ich malutkie dziecko jest na takim etapie, na którym nie może spełniać oczekiwań. Nie potrafi, nie dorosło do tego, nie leży to w jego naturze. Dlatego kochają go bardzo mocno i
akceptują takie, jakie jest: brzydkie, nieporadne, 'fajdolące' pod siebie itd.
Jak człowiek nabierze takiej samej
świadomości względem życia, wtedy dopiero będzie zdolny
zaakceptować je, każdy jego przejaw, na tyle, na ile jego świadomość sięgnie. Im więcej świadomości, tym większa akceptacja i bezwarunkowość.
(a jak dojdzie do wniosku, że w zasadzie nie ma nic w życiu, co miłością nie jest?...)
W każdym razie człowiek jest zdolny do miłości bezwarunkowej, która będzie jakby naturalnym efektem nabierania świadomości życia i miłości.
I temu właśnie służy życie
.