victoria pisze:nie, do niczego nie dążę
tylko chcę mieć pewność, ze mówimy o tym samym... rozdzieliłaś świadomości, a czy świadomość umysłowa nie powinna zawierać świadomości duchowej? chyba nie odwrotnie, bo gdy ciało umiera, umarłaby wraz z nim część świadomości duchowej, prawda?
My już na ten temat kiedyś dyskutowałyśmy i stanęło na niczym, obawiam się, że tym razem będzie podobnie...
Vickie, rozdzieliłam (pozornie) te dwie świadomości, bo między nimi jest przepaść. To są piekielnie trudne sprawy do wyjaśnienia teoretycznie i naprawdę liczę się z 'porażką' (w sensie, że nie uda mi się wytłumaczyć Ci tak, żebyś zrozumiała, o ile nie przeniesiesz tego, co czytasz na siebie samą, nie spróbujesz w sobie odnaleźć treści moich słów, czyli nie poszukasz swoich odczuć na podane przykłady, którymi się podeprę). Ale postaram się to powiedzieć jeszcze raz, inaczej.
Świadomość umysłowa to po prostu
wiedza (poza tym, że odpowiada za zdawanie sobie sprawy z tego, co się wokół dzieje, z naszej materialnej pozycji, że tak powiem). Ona jest w 'głowie', bardzo blisko innych procesów wykonywanych przez nasz mózg, czyli np. procesu myślenia z wolą, pamięci powierzchownej, wątpliwości itp.
Natomiast świadomość duchowa to
wiedza przeniesiona na uczucia. Mówiąc po prostu - taka wiedza, co do której nie mamy najmniejszych wątpliwości. Ona reprezentuje 'serce'. Piszę w cudzysłowie, tak samo jak 'głowa', gdyż w tym momencie chciałabym podkreślić mniej więcej 'miejsce' ich zakorzenienia, bo to jest bardzo ważne: 'głowa' reprezentuje ludzki umysł, 'serce' ludzkie uczucia, one są oddalone od 'głowy' i raczej nie ulegają jej wpływom na zawołanie.
Przykład: zareagowaliśmy na coś w sposób bardzo negatywny, boli jak cholera. Głowa (rozum) nam podpowiada, że to głupie, nie warto, reakcja nieadekwatna do powodu, ale niestety, wciąż boli, myślą bólu nie zlikwidujemy.
Ale to nie wszystko. Wiedza przeniesiona na uczucia odbywa się przy aktywnym udziale świadomości (umysłowej), natomiast w tym miejscu zapisane są również wszelkie uwarunkowania, które nie podlegają wpływom 'głowy', czyli zapis wszystkiego, w co uwierzyliśmy wtedy, kiedy nasz umysł jeszcze nie funkcjonował. Czyli w dzieciństwie. Nie zdajemy sobie z tego sprawy i pojęcia nie mamy, że to, co w nas wpisane, dosłownie nami rządzi (stąd też, jako przykład, najtrudniej jest wykorzenić, uzdrowić, wszelkie traumy z dzieciństwa, bo wielokrotnie nawet ich nie pamiętamy, a one tak silnie się w nas wpisały, że wciąż nami rządzą i utrudniają nam życie wbrew naszej aktualnej świadomej woli, są silniejsze niż nasza świadomość umysłowa). Wpływa na nasze reakcje, na nasze wybory, na wszystko, co robimy, myślimy, nawet na sposób postrzegania.
To jest zapisane w tzw. podświadomości.
I tu powiem 'herezję' przeciwko nauce, która umieszcza ją w mózgu (i w ogóle cokolwiek się w głowie dzieje, 'mózg to wykonuje', mówiąc w uproszczeniu). Podczas gdy podświadomość i nasza świadomość duchowa są w nas, w całym ciele, w każdej jego komórce. To tylko informacje z nich są przekształcane i przenoszą się do świadomości poprzez mózg, on nic nie robi 'sama z siebie', on tylko jest zwykłym 'transformatorem' i zawiaduje ludzkim życiem. To materialny organ, genialny w swoim działaniu, jednak niczego nie świadomy, nasza świadomość jest poza nim (można go porównać do komputera, którym sami, świadomie lub nie, sterujemy).
Krótko - to, co dotyczy świadomości umysłowej wyraża się myślą i wszystkim, co się z nią wiąże.
Natomiast to, co dotyczy podświadomości i świadomości duchowej wyraża się
czuciem oraz reakcją niekontrolowaną przez myślenie i naszą świadomą wolę.
Najpierw się coś czuje, dopiero potem myśli i interpretuje to, co się czuje, prawda?
Albo inaczej: czasami zachowujemy się tak, że coś zrobimy, zareagujemy i nie wiemy, dlaczego, bo proces myślenia jeszcze się włączył. Miałaś takie sytuacje w życiu?
Albo jeszcze inaczej: zastanawiamy się nad czymś i rozum nam podpowiada: zrób to, warto (albo na odwrót). Ale odzywa się w nas odczucie i opór przed zrobieniem czegoś. W końcu wybieramy jedną opcję i na koniec zawsze się okazuje, że słuszną była ta z odczucia, nie ta z myśli. Zdarza się też, że czujemy silną potrzebę zrobienia czegoś, głowy nawet nie angażujemy doz definiowania tego czy zrozumienia, po prostu działamy w efekcie tegoż odczucia.
Sama też mogłabyś podać setki przykładów na to czucie kontra myślenie, a jak miałabyś powiedzieć, gdzie je czujesz, na pewno nie wymieniłabyś głowy, prawda? Co do niej - tam jest myślenie, co do czucia - w najlepszym przypadku powiemy: gdzieś tam w środku, ale nie wiadomo konkretnie, gdzie.
Człowiek myśli, że świadoma decyzja to jest taka, którą się się podejmuje w stanie świadomym umysłu. Podczas gdy świadome wybory dotyczą sfery głębszej niż umysł.
Weź na przykład religię, która wszyscy z katolickich praktykujących rodzin są uwarunkowani od oseska (a nawet od życia płodowego). Wtedy mowy nie ma o pracy umysłu i świadomości z nim związanej, zmysłu krytycznego też długo jeszcze nie ma (i dlatego małe dziecko wierzy we wszystko, co się do niego mówi i trzeba być bardzo ostrożnym, żeby nie zaszczepić czegoś, co przerodzi się z wielką traumę). Wiara w Boga zapisuje się w nas automatycznie i po prostu na nas wpływa w późniejszym życiu. Jako dorośli zapytani o to, najczęściej odpowiadamy, że to nasz świadomy wybór, religia jest słuszna itd, bo wydaje nam się, że skoro myślimy racjonalnie, to i sami wybieramy. A tak nie jest! Religię mamy wpisaną w takim właśnie kontekście: jest słuszna i to, co myślimy potem, to tylko tego 'echo'.
(ja Cię nie namawiam do niczego ani nie krytykuję, to jest tylko przykład uwarunkowania, które nie jest świadome, dokładnie jak wszelkie inne uwarunkowania z dzieciństwa; równie silnie działa każde inne uwarunkowanie, a zwłaszcza negatywne, bo religia takowym nie jest, np. uwierzenie w dzieciństwie, że się jest 'nikim', zdajesz sobie sprawę, jak to przenosi się na dorosłe życie?)
Wróćmy do rzeczywiście świadomego wyboru i tej wiedzy przełożonej na uczucia.
On może mieć miejsce w czasie, kiedy umysł już pracuje prawidłowo, zmysł krytyczny również. Jesteśmy na etapie odwzorowywania wszelkich uwarunkowań, jakie wpisało w nas otoczenie z rodziną na czele. Tu nasza świadomość nie ma nic do rzeczy, po prostu zachowujemy się tak, jak nam podświadomość dyktuje. A za to zdobywamy informacje spoza tego kręgu uwarunkowań, uczymy się rzeczy nowych, o których do tej pory nawet nie słyszeliśmy, poszerzamy swoją wiedzę.
Są ludzie, którzy będą szli przez życie do samego końca, bazując tylko na uwarunkowaniach ze swojej rodziny i będzie im z tym dobrze, ale też są ludzie 'z otwartym umysłem', jak ich się nazywa, którzy zaczną postrzegać więcej i zapragną zrozumieć więcej. Oni uwarunkowania postrzegą inaczej, zaczną myśleć, rozumieć, na czym to polega i poczują potrzebę zmiany niektórych.
To jest jak w szkole: dopóki uczymy się jakiegoś problemu i jeszcze go nie pojęliśmy, mamy zainteresowanie i drążymy do zrozumienia całości. Natomiast jak zrozumiemy, przechodzimy do problemów szerszych, na bazie tego zrozumianego, ten już nas nie wstrzymuje. I nie hamuje przed rodzącą się ochotą na wykorzystanie tego zrozumienia, na pójście dalej, uczeń liceum w gimnazjum już by się nudził, nie da się tak cofnąć i znaleźć w tym upodobanie (ani poczuć potrzeby zastoju, życie to ciągły ruch, ciągła zmiana).
W przypadku świadomych wyborów polega to na tym, że jak zrozumiemy, co to jest uwarunkowanie, jesteśmy 'ponad nim', w sensie - zdobyliśmy 'narzędzie' do jego zmiany (o ile nam nie odpowiada, rzecz jasna, bo nie wszystkie uwarunkowania są do zmiany). I teraz kolejny przykład:
Życie nas warunkuje, że jak ktoś na nas krzyczy i szarpie nami, to nas boli. Niekoniecznie fizycznie. W dziecku rodzi się strach na takie traktowanie, a ból wynika bezpośrednio ze strachu. Więc w każdej sytuacji w późniejszym życiu reagujemy podobnie: strachem i wewnętrznym bólem na tego typu ataki innych ludzi. 'Głową' zdajemy sobie sprawę, że to niepoważne, niech sobie ten ktoś krzyczy, dlaczego ja mam się go bać i czuć źle z tego powodu?... No, ale 'głowa' to jedno, nasze reakcje to drugie, one są związane z 'sercem'. Zmiana tego uwarunkowania jest możliwa. Polega na uświadomieniu sobie, dlaczego ten ktoś krzyczy, czego to jest wyrazem, w jaki sposób nas dotyka, dlaczego reagujemy negatywnie. Dochodzimy do wniosku, że absolutnie nie musimy reagować negatywnie, gdyż ten ktoś wyraża tylko i wyłacznie samego siebie. Nawet jak mówi głupoty na nasz temat, 'podkłada nam świnię', oczernia nas itd, też nie mówi o nas prawdy, a tylko wyraża samego siebie. Rozumiemy to bez dwóch zdań! I co dalej, skoro reakcje są wciąż negatywne? Dalej posługujemy się wiarą, to potężne i podstawowe 'narzędzie', którym posługuje się każdy człowiek.
To samo np. z informacją (religijną, a jakże), że człowiek nie umiera, jego dusza idzie do Boga. Śmierć zawsze jest pewnym szokiem, bo burzy w sposób gwałtowny i nieodwracalny nasz porządek rzeczy, czyli jest reakcją jak najbardziej naturalną, ale skąd, w takiej sytuacji, rozpacz, która u niektórych może trwać całymi latami?...
I tu właśnie jest odpowiedź: ta informacja jest 'w głowie', nie została przeniesiona na 'serce'... Bo gdyby została, stałoby się to pewnikiem dla nas i skoro człowiek nie umiera, więc i niby z jakiej racji rozpacz miałaby się pojawić?...
(tak naprawdę rozpacz wyraża nas samym, nie jest to żal 'zmarłego', a nas samych, nieuświadomiony, jak JA sobie poradzę, jak JA będę teraz żyć bez tej osoby, dlaczego to JA muszę to przeżywać itd 'ja' jest w samym centrum, ale te osoby sobie tego nie uświadamiają)
Czyli im mocniej uwierzymy w te 'nowe informacje' (wyjaśnienie, dlaczego tak się dzieje), tym silniej wpiszemy je w naszą podświadomość i tym szybciej poprzednie informacje zostaną 'przykryte' nowymi i zaczną nami rządzić w inny sposób, pozytywny, nie negatywny.
To jest właśnie przykład zmiany uwarunkowania, dzięki któremu
świadomie i na bazie naszej woli zamienimy negatywne na pozytywne w nas. Efektem tej zamiany są inne reakcje. Gdyż to, co w nas negatywne, powoduje negatywne reakcje, to, co pozytywne - pozytywne.
W taki sposób świadomość umysłu przenosi się na świadomość duchową.
W praktyce i z szerszego planu to polega na tym, że dusza najpierw daje się uwarunkować w konkretny sposób, żeby móc potem wypracowywać w sobie to, co świadomie zechce. Tu powiedzenie 'Takim mnie, Boże, stworzyłeś, to takim mnie masz', jest wyrazem usprawiedliwienia braku chęci pracy nad sobą samym. A przecież to właśnie ta praca jest sensem, nie sądzisz?
Wszelkie wpływy 'ego' to nic innego jak uwarunkowania. Cała Biblia jest poświęcona przykładom, jak należy postępować, a jak nie, opierać się 'wartościom tego świata', a rozwijać wartości 'serca', nie uwarunkowane. Ona nie tłumaczy, na czym to polega, jak ja usiłuję Ci wyjaśnić, ale, niestety, te prawdy tysiące lat temu były niewytłumaczalne... Dopiero dziś można 'zajrzeć pod podszewkę', z dzisiejsza wiedzą. Jezus posługiwał się bardzo praktycznym językiem i naprawdę Jego słowa są wielkie... Zobacz, choćby o tej wierze wielkości ziarnka gorczycy. Gdyby człowiek miał choćby taką, góry by przenosił. I to jest to, o czym ja mówię: dużo wiemy (także z religii), ale słabo w to wierzymy, nie przenosimy wiarą tej wiedzy na uczucia, więc i wciąż cierpimy...
Oczywiście obie te sfery są tak silnie połączone i działają równocześnie, że nie sposób je rozdzielić, to, co ja tu analizuję, to pozorny podział, żeby zrozumieć funkcjonowanie.
Wracając do Twojego pytania - czy ja rzeczywiście akceptuję wszystko, czego jestem świadoma, masz teraz odpowiedź jak na dłoni: tak. Wszystko, czego jestem świadoma duchowo i dodam, że zataczam dość szeroki krąg tej świadomości (ale przede mną jeszcze całe, całe mnóstwo do uświadomienia sobie). Akceptacja jest wyrazem przejścia z negatywnego na pozytywne na bazie zrozumienia (u mnie, być może są osoby, które to potrafią bez zrozumienia, ja nie). I nie oznacza 'braku uczuć', a uczucia pozytywne, które wynikły z tegoż zrozumienia, czyli zmieniły się z negatywnych na pozytywne.
Pytasz:
a czy świadomość umysłowa nie powinna zawierać świadomości duchowej? chyba nie odwrotnie, bo gdy ciało umiera, umarłaby wraz z nim część świadomości duchowej, prawda? i odpowiedź na to pytanie nie jest prosta i jednoznaczna. Bo nie mogę zaprzeczyć, że świadomość duchowa mieści się w umysłowej, ale człowiek w ogóle może nie być tego świadomy. Ba, może nawet temu zaprzeczyć, co i tak nie sprawi, że się 'pozbędzie' tejże świadomości duchowej, ona będzie czynna przez całe jego życie, niezależnie od tego, co ten człowiek myśli na ten temat.
Ale ten człowiek, który wie, że taką ma, na ogół i tak myśli, że to, co myśli dotyczy świadomości duchowej... A tak nie jest, to jej dotyczy bezpośrednio, co ten człowiek
czuje. Choć jest nierozerwalnie połączona ze sferą myślenia, tylko z nią funkcjonuje.
Nasza część duchowa wyraża się poprzez uczucia (i emocje jako ich materialny wyraz). Uświadomienie sobie (nie sama wiedza, przyjęcie tej wiedzy 'do serca') tego faktu samoistnie zmienia podejście do życia i zamienia negatywne na pozytywne i to w tempie nieporównywalnie szybszym, niż ten sam proces, który się dzieje bez uświadomienia go sobie.
A akceptacja to efekt uświadomienia sobie tego, co się akceptuje. Duchowego, nie umysłowego (to jest odczucie!). Najpierw rozumie się głową i akceptuje rozumem, potem korzysta z wiary, żeby 'odciągnąć' informację z 'głowy' i zakorzenić ją 'w sercu', potem następuje samoistnie akceptacja tego, co wcześniej negowaliśmy. I to ona jest wyrazem tej miłości bliźniego. Bo słowa
Kochaj bliźniego swego jak siebie samego (i wiele innych, o miłowaniu nieprzyjaciół itd) nie oznaczają tego, że mamy czuć do każdego to, co czujemy do ukochanych w naszym życiu (czy w ogóle można zmusić się do tego?), ale że mamy ich akceptować duchowo! Czyli nie mają oni wzbudzać w nas negatywnych odczuć. Dopóki je mamy, to oznaka, że wciąż negujemy, choć rozum czasami akceptuje (i czasami wstyd nam przyznać się do naszych uczuć).
Trochę długo wyszło, sorry, naprawdę nie potrafię tego jakoś bardziej streścić...
Udanej niedzieli mimo wszystko! Najwyżej machniesz ręką na moje wyjaśnienia, nie ma sprawy:)