Tymczasem, kiedy sondaże pokazują dobre wyniki dla partii Donalda Tuska, Komorowski wykorzystuje swoją pozycję i zachęca w telewizyjnych spotach do masowego udziału w wyborach.
Kiedy jednak badania wskazują, że prezydenci miast nominowani z ramienia PO nie mają szans, by utrzymać się przy władzy, Bronisław Komorowski namawia do bojkotowania referendum.
To pokazuje, że władza jest w defensywie, jest wyalienowana i coraz bardziej boi się spotkań z ludźmi – powiedział prof. Zdzisław Krasnodębski,socjolog.
- Ludzie buntują się przeciwko władzy, która im nie odpowiada. Przykra jest reakcja prezydenta, który mógłby pójść na referendum i skoro ma zaufanie do prezydent Gronkiewicz-Waltz mógłby głosować przeciwko jej odwołaniu. Natomiast on w zasadzie wzywa do tego, żeby bojkotować tą ważną instytucję. Obraz dzisiejszej Polski jest niejednoznaczny; wyalienowana władza, która coraz bardziej boi się spotkań z ludźmi. Zapowiedziany objazd Tuskobusem nie odbył się. O ile wiem, wybory też się tak odbywają, że Donald Tusk nie spotyka się z działaczami i unika szerszego społeczeństwa. Moim zdaniem, władza która się boi, jest w defensywie. Widać, że w defensywie są też różne środowiska i media - powiedział prof. Zdzisław Krasnodębski.
Elbląg i elblążanie fenomenem w skali Polski
25%, około 25.000 osób uprawnionych do głosowania udało się w referendum do urn aby odwołać władze miasta. To niewielki procent patrząc w odniesieniu do ogółu uprawnionych do głosowania, ale warto podkreślić, że prezydenta wybrało niespełna 12.000 osób. Czyli raz tyle go odwołało. Co pan jako socjolog uważa o takiej frekwencji i czy były prezydent powinien poważnie potraktować to co się wydarzyło.
Elbląg i elblążanie to fenomen w skali kraju. Referenda zapowiada wiele miast po tym co wydarzyło się w tym mieście.
Marcin Palade- socjolog: Myślę, że pan prezydent powinien jeszcze raz dokładnie przeczytać wyniki pokazujące jaką ilością głosów i przy jakiej frekwencji został wybrany w ostatnich wyborach samorządowych i jaką liczbę osób udało się teraz zmobilizować. Elbląg jest fenomenem. To nie podlega wątpliwościom. Po raz pierwszy i skutecznie udało się odwołać władze miasta, prezydenta i radę miejską. Tego nigdy i nigdzie po 90-tym roku nie było.
Proszę zwrócić uwagę, że to się stało w momencie totalnego zniechęcenia do jakiejkolwiek aktywności politycznej. To się przejawia tym, że nie chcemy wstępować do partii politycznych, nie interesujemy się wyborami, nie utożsamiamy się z większością partii - tymczasem... w tak trudnym momencie udało się zmobilizować 25% mieszkańców. To choćby w zestawieniu z uzupełniającymi wyborami w Rybniku jest nieporównywalnie na plus dla mieszkańców Elbląga.
To znaczy, wniosek z tego jest taki, że stopień zniechęcenia, znudzenia i odwracania się od dotychczasowej władzy był na tyle duży, że ta negacja "dokonań" zmobilizowała na tyle mieszkańców Elbląga, że tak licznie stawili się w lokalach wyborczych.
Porażka w stolicy może zapowiadać przegraną PO w wyborach parlamentarnych w 2015 r., ale może też przyjść otrzeźwienie i Platforma przestanie zajmować się tylko sobą - mówi socjolog, dr Jarosław Flis
Agnieszka Kublik: Z sondażu "Gazety Wyborczej" wynika, że ponad 60 proc. mieszkańców Warszawy chce wziąć udział w referendum, a 63 proc. z nich chce głosować za odwołaniem pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. PO przegra bitwę warszawską?
Dr Jarosław Flis, socjolog UJ: Urzędującego prezydenta bardzo łatwo pozbyć się w referendum, łatwiej niż w wyborach, bo w referendum nie ma kontrkandydatów. I każdy wyborca może myśleć, że odwołanego prezydenta zastąpi ich kandydat.
W czasie kadencji 2006-10 w referendach poległo więcej prezydentów największych miast niż w wyborach. W efekcie jest teraz taka atmosfera, że jeśli pojawi się pretekst, to od razu robi się referendum, bo wiadomo, że w wyborach takiego prezydenta będzie obalić trudniej.
Jednak po to istnieje bariera frekwencji. By referendum było ważne, niezadowolonych musi być więcej niż tych, którzy zagłosowali na prezydenta w ostatnich wyborach. Bo, jak wiadomo, łatwiej jest zmobilizować ludzi przeciwko komuś, czemuś niż za czymś, kimś.
W Warszawie, aby było ważne, musi zagłosować 389 430 osób, a Gronkiewicz-Waltz dostała w ostatnich wyborach 354 737 głosów.
- Więc liczba głosujących musi być większa niż liczba osób, które ją poparły w 2010 r., plus jeszcze 35 tys. głosów (by przekroczyć wymagany próg ważności). Jeśli na referendum pójdą tylko ci, którzy są przeciw, a nikt ze zwolenników, to frekwencja będzie za niska.
I tu pojawia się subtelny problem. Jest bardziej prawdopodobne, że nie uzbiera się tylu przeciwników pani prezydent, niż to, że jej zwolenników będzie więcej niż przeciwników, gdy dojdzie do referendum.
Jak wynika z badań, jedna osoba niezadowolona informuje o tym 15 osób, a jedna zadowolona - trzy. Czyli można zachować stanowisko dzięki zbyt niskiej frekwencji. Bo praktyka pokazuje, że jeśli referendum jest ważne, to jego wynik jest niekorzystny dla władzy.
PO powinna zniechęcać, by iść na referendum.
- Tak, ale to jest sprzeczne z duchem demokracji. I z tym, co do tej pory robiła Platforma, a walczyła o wysoką frekwencję, np. w 2007 r.
Hanna Gronkiewicz-Waltz zniechęca. Tłumaczy, że nie ma sensu odwoływać prezydenta na rok przed wyborami, i że to sporo kosztuje, referendum i wybory to wydatek 7 mln zł.
- Słaby argument. Jak ktoś po niego sięga, to znaczy, że nie potrafi się bronić przed zarzutami.
Tych referendów ostatnio jest coraz więcej. PiS znalazł sposób na osłabianie Platformy?
- Taka rola opozycji, żeby wykorzystywać wszystkie szczeliny w gmachu władzy. Jedną z przewag PO, która utrzymywała ją u władzy, była stabilność. Teraz pojawiły się możliwości destabilizacji w różnych punktach Polski, więc PiS to skwapliwie wykorzystuje. Zresztą to samo robiła PO, gdy była w opozycji. Jeśli opozycja nie próbuje podkopywać rządzących, władza schodzi na manowce.
Jeżeli teraz obóz władzy wpada w panikę, bo opozycja działa, to źle świadczy o rządzących, nie o demokracji.
Wygrana w stolicy to prestiżowe zwycięstwo, a porażka to prestiżowa wpadka całej partii.
- O tak! Tak się może zacząć zła passa PO. Jeśli dojdzie do odwołania pani prezydent, trudno sobie wyobrazić, by ponownie wystartowała.
Gronkiewicz-Waltz tego nie wyklucza. Miałaby szansę jeszcze raz wygrać?
- Gra toczyć się będzie w trójkącie PO-PiS-SLD. Do drugiej tury mogą wejść pary: PO-PiS, PO-SLD, PiS-SLD. Za każdym razem to inna walka. Gdyby kandydat Platformy nie wszedł do drugiej tury, to byłaby totalna klęska, ale to mało prawdopodobny scenariusz.
Jeśli wejdzie do drugiej tury razem z kandydatem SLD, to wcale nie jest oczywiste, że wyborcy PiS zagłosują przeciwko PO na kandydata Sojuszu. Albo że wyborcy SLD zagłosują na kandydata PiS przeciwko Platformie.
Porażka w Warszawie może być zapowiedzią przegranej PO w wyborach parlamentarnych w 2015 r.?
- Może, ale też może przyjść otrzeźwienie, i Platforma zacznie się zajmować nie sobą, ale rządzeniem i kontaktem z wyborcami, czym powinna się zajmować rządząca partia polityczna.
Pamiętam, jak niewielka różnica w I turze wyborów prezydenckich w 2010 r. między Bronisławem Komorowskim a Jarosławem Kaczyńskim - 41,5 do 36,5 proc. - zmobilizowała Platformę. Sam znam jednego jej polityka, który się przyznał, że jeszcze nigdy w życiu nie wstał o 6 rano, by roznosić ulotki wyborcze!
Jarosław Kaczyński włączył się teraz do bitwy warszawskiej, licząc na to, że pomoże mu to obalić Tuska. A paradoksalnie może tym zmobilizować przeciwko sobie wyborców PO, obecnych i byłych?
- Taki scenariusz jest możliwy. Tak samo, a może i nawet bardziej, że Platforma po warszawskiej przegranej wpadnie w panikę, pojawi się efekt kuli śniegowej i zacznie systematycznie tracić poparcie.
W 2005 r. Tusk przegrał wybory prezydenckie z Kaczyńskim, ponieważ Platforma wpadła w panikę po przegranych wyborach parlamentarnych, choć porażka była naprawdę niewielka: 26,99 proc. - PiS i 24,14 proc. - PO.
Zarówno mobilizacja, jak i panika są możliwymi skutkami porażki. Zależy, jak partia potrafi sobie radzić w tarapatach.
i ani słowa przeciw referendum jako takim...
a my się nie dogadamy