Myślę, że mogę powiedzieć, że były trzy takie dni u mnie. Każdy wiąże się jakoś z osobą, od której zaczynał się jakiś nowy etap w moim życiu. Ciekawy temat, swoją drogą...
Ale też trudny do opisania.
W każdym razie, moja pierwsza historia tak jak i u ciebie- wiąże się z idolem i myślę że od tego zaczął się jakiś przełom, że koleś poprzestawiał mi w głowie odpowiednie trybiki...
1.
Generalnie to kiedyś owszem, interesowałam się tym, co dziś pochłania mnie całkowicie, czyli
szukaniem innej drogi, ale i bez przekonania, przypadkowe pochłanianie jakiegoś artykułu przypadającego na 90% śmiecia, itp.
To był początek stycznia 2009. Byłam totalnie jakaś przyrąbana, bo parę tygodni wcześniej wróciłam ze Sztokholmu od swojego ówczesnego faceta. Szwecja to był totalnie inny świat, czysty, spokojny- dziś bym powiedziała, że zrównoważony energetycznie...No i tęskniłam za chłopakiem oczywiście, że dopiero za pół roku mieliśmy się znów zobaczyć tak na dłużej. Zaczęłam słuchać i ściągać dużo muzyki, w tym zespołu Apoptygma Berzerk, który nawinął mi się jakiś miesiąc wcześniej. W styczniu wyszła ich nowa płyta. Empetrójka w uszach, ciemny pokój i do dziś pamiętam te słowa- trzeci utwór na ''Rocket Science''
(tłumaczenie by ja)
Co z twoją głową
Kontrolowany, tłumiony
Od samego poczęcia
Bawią się nami jak głupimi
Sprzedajemy się, by w tym tkwić
Zabawa w ''chleb i igrzyska''
Uciszyli nas i powoli...
Zmieniali nasze myśli
Teraz w nic nie wierzymy
Prócz niekończących się wojen
W których wszyscy się pogubiliśmy
Co jest,znów się ustatkowałeś?
Właśnie zmarnowałeś połowę swego życia
Zimne, kamienne serce i arogancja
Nauczony, że niewiedza jest błogosławieństwem
Uciszyli nas i powoli...
Zmieniali nasze myśli
Teraz w nic nie wierzymy
Prócz niekończących się wojen
W których wszyscy się pogubiliśmy
Teraz się kładę
Ale nie mogę usnąć
Robi się późno, ty wciąż nie będziesz słuchać
Lepiej pozostanę przytomny
Uciszyli nas i powoli...
Zmieniali nasze myśli
Teraz w nic nie wierzymy
Prócz niekończących się wojen
W których wszyscy się pogubiliśmy
I nie wiedzieć czemu, poryczałam się. Ogólnie cała płyta była w tym klimacie, jakbym przeżywała deja vu z czegoś, co od dawna tkwiło we mnie- miałam od zawsze przeczucie, że
coś jest nie w porządku, ale wreszcie znalazł się człowiek, który pozbierał to w całość...
A potem zaczęło się wyszukiwanie wszelkich możliwych wywiadów ze Stephanem Grothem, trafiłam na taki jeden na YT...ogólnie to nawet nie wyszedł z tego wywiad, tylko dwugodzinna rozmowa z facetką z jakiegoś portalu muzycznego. Koleś mówił o tym, że żyjemy w świecie, który jest tak naprawdę iluzją, coś na wzór Matrixa- że mamy wybór, albo niebieska, albo czerwona pigułka (wcześniej było coś takiego w utworze ''Incompatible''- swoją drogą, tekst był dokładnie odwzorowaniem tego, jak ja się czuję w świecie: ''Owoc mojej wyobraźni/Błogosławieństwo czy przekleństwo/Jestem obcy pośród plastikowej nacji/ (...)jesteśmy niekompatybilni'')
Mówił też o Biblii, o tym że jest zawarta w niej cała prawda, a ludzie wypaczyli świat...To mi bardzo nie pasowała, bo byłam wtedy ateistką , ale stwierdziłam- że może jednak coś w tym jest...Wtedy zaczęłam szukać Boga i przez przypadek obudziłam mojego Opiekuna...także więc Groth naprawdę zafundował mi swoimi przemyśleniami rewolucję.
Ogólnie później wsłuchiwałam się w starsze jego płyty, pogrzebałam trochę w wywiadach...Kolejny szok i kolejna rewolucja we mnie- rzeczony wokalista grupy wydawał mi się zajebiście silną osobą, a nagle się okazuje, że ćpał, że miał jakieś problemy emocjonalne...kolejny wywiad- ''Kochać siebie jest naprawdę trudno. Nigdy nie pokochasz siebie, jeśli nie nauczysz się kochać innych...''. Nie wiem, czy ogarniam jeszcze ten ideał, pewnie sam S.t.p. tego nie ogarnia, ale...
Nigdy bym po prostu nie próbowała zmieniać siebie i uruchamiać pewnych trybików, gdyby nie Apoptygma. Pamiętam, że czułam jak mi ziemia chodzi pod stopami. I w ogóle zmieniało się wtedy dosłownie wszystko, a ja czułam, że jeśli nawet się zmienia, to nie na zawsze i to jest tylko etap przejściowy.
W ogóle Groth to jest osobny temat, często mam emocjonalne deja-vu odnośnie jego tekstów czy muzyki, jakbym sama to napisała, nawet się powtarzają jakieś konkretne moje odczucia. Myślę, że to może się wydać śmieszne, ale nie byłam nigdy nim do końca podjarana bezgranicznie, jako jakimś bożyszczem...strasznie lubię Jego i jego muzykę i czuję jakąś więź- że jeśli istnieje reinkarnacja- to musiałam spotkać go już kiedyś
2.
Dzień, w którym stałam się słuchaczką Państwowego Pomaturalnego Studium Kształcenia Animatorów Kultury- ostatniej tego typu szkoły w Polsce, która ma patronat Ministerstwa Kultury i jak się okazało- przechowalni dla ludzi, którzy nie mają nic do zaoferowania poza brakiem pomysłu na siebie poza szeroko pojętym zainteresowaniem sztuką.
To był raczej piękny wieczór, poznałam wtedy D., drugą osobę która miała na mnie niesamowity wpływ, ale później raczej w negatywie, bo okazało się że nie umiał totalnie wcielać swoich ideałów w praktykę...Myślę teraz, że może byłam w nim nawet zakochana. W każdym razie, dzień ów zaczął się od zerwania z moim chłopakiem, właśnie tym ze Szwecji- męczył mnie ten związek, przestaliśmy się rozumieć...trochę zadziałała też odległość - ja na imprezę, bez niego raz i drugi...potem ja chcę rozmawiać na skypie, a on za to ma wieczorek poetycki...no i siup.
Właśnie chyba dlatego tego samego dnia poznałam tego mojego przyjaciela. Po rozpoczęciu roku akademickiego ustaliliśmy, że wieczorem idziemy na imprezę integracyjną. D. od początku jakoś się trzymał ze mną i z moją koleżanką, był ode mnie 5 lat starszy i sprawiał wrażenie babiarza- ale później się okazało, że niesamowicie dobrze nam się rozmawia. Prawie cały czas, od 18 do 3 nad ranem przegadałam z nim, chyba coś takiego zdarzyło się później tylko raz, ale o tym zaraz. W każdym razie, było pięknie, z całą ekipą siedzieliśmy w klubie, lało się piwo za piwem, a on snuł jakieś niesamowite opowieści o LNP...w każdym razie, bardzo pozytywna wibracja, ale jeszcze pozbawiona jakiejś tam fascynacji...super było po prostu, nagle trąca mnie jakaś laska i mówi ''My idziemy coś zjeść...'' myślę- co mnie to obchodzi, a okazało się, że zostaliśmy tylko my, i jeszcze dwie laski, które właśnie wychodziły, a reszta gdzieś się zmyła...my zaś byliśmy tak pochłonięci rozmową że nie zauważyliśmy tego...
Potem znaleźliśmy ekipę i pamiętam jakieś chore jazdy z ruskim cmentarzem...nie wiem jak później znalazłam się w mieszkaniu czyimś i piliśmy bimber...a potem wracaliśmy z D, przez puste ulice i gadaliśmy, gadaliśmy...
Myślę, że zyskałam wtedy jednego z najlepszych przyjaciół, jakich miałam w życiu. Były godziny przegadane na ławce przy piwach, czasami się kłóciliśmy, czasami śpiewaliśmy piosenki Roxette, na Boże Narodzenie rzygał przy mnie w zaspie...
Chyba najgorzej było, gdy znalazł sobie laskę, ja wtedy myślałam jeszcze, że coś do niego czuję, ale i to przetrwaliśmy.
W każdym razie, nawet pracę teraz mam dzięki niemu, heeeh.
3.
Znowu opiszę chyba najpiękniejszą noc, ale to będzie dość krótko, bo chodzi o jedno wrażenie- pamiętam wszystko jak przez mgłę, bo byłam w szoku. A zresztą, to zbyt intymne, żeby opisywać to do końca.To się wiążę oczywiście z Nassanaelem...i totalnym spontanem, jakim było nasze spotkanie. Po prostu, po tygodniu znajomości przez forum, telefon i gg, zjawiłam się u niego w Toruniu.
Podróż trwała z 8 godzin...byłam na miejscu około 23.Dziwna jazda- dopiero gdzieś przy wysiadaniu uświadomiłam sobie, co ja właściwie robię...Nass czekał na mnie na peronie, jakoś od razu na powitanie się przytuliliśmy....potem pamiętam nocny spacer przez Toruń, po drodze jakiś zarąbisty stary dom, który pachniał jak kościół...a potem już u niego na chacie obaliliśmy kilka Żubrów i próbowaliśmy oglądać Las Vegas Parano...ale skończyło się na rozmowie o życiu, w którymś momencie doszliśmy do czegoś takiego, że ja się popłakałam...Nass kazał mi żebym spojrzała mu w oczy...a ja wtedy poczułam coś takiego niesamowitego...że znam go całe wieki, i jeszcze coś nie do opisania...jakiś bardzo głęboki impuls...chyba się przytuliliśmy i powiedział mi, że czuł mnie tak, zanim jeszcze przyjechałam.
I tak już zostało do dziś.
Dodam tylko, że spać poszliśmy o 7 rano...