Rzadko zostaje się katolikiem ze świadomego wyboru, na ogół z uwarunkowania: wystarczy się urodzić w rodzinie katolickiej, która nas - dziecko ochrzci w kościele...
Co do tego, że niektórzy katolicy nie mają prawa być katolikami - nigdy nie spotkałam się z takim twierdzeniem (ale za to spotkałam się z takim zrozumieniem przez katolików
). Wydaje mi się, że tu chodzi tylko o to, że jak się jest katolikiem, powinno się żyć zgodnie ze swoją religią. A to jest, niestety, traktowane bardzo lekko przez całą masę katolików... I to właśnie budzi duże zdziwienie ludzi z religią nie związanych, którzy takowe życie 'obok' religii postrzegają bardzo dobrze. Być może takie zdanie wypowiedziała osoba uczciwa, dla której takie życie jest swoistą 'schizofrenią'. Bo tu twierdzi się jedno, a robi drugie. Jeśli ktoś jest katolikiem i chce nim być, nie
musi, ale
powinien żyć zgodnie ze swoją religią. I rozumieć ją. Niestety, dla wielu wielu, bycie katolikiem wiąże się z chodzeniem do kościoła, bo już w życiu poza nim to nawet nie wszystkie przykazania są ważne...
.
To jest jak z uczciwością: jeśli ktoś jest rzeczywiście uczciwy, będzie takim w każdej życiowej sytuacji. Ale taką uczciwość trzeba w sobie odnaleźć i chcieć być jej wiernym.
Trudno być katolikiem (czy wyznawcą jakiejkolwiek innej religii), jeśli się go w sobie nie odnalazło, czyli jeśli jest się nim 'z zasady' - urodziło się w katolickiej rodzinie i nie dokonało tego wyboru osobiście.
Tak było ze mną, też byłam katoliczką 'z urodzenia'. Oczywiście od dziecka chodziłam do kościoła, na religię, potem na Oazę i dumnie twierdziłam, że jestem katoliczką.
Ale chyba tę moją wewnętrzną uczciwość odnalazłam wcześniej, bo zapragnęłam w pewnym momencie zrozumieć moją religię. I nijak mi się to nie udawało, choć naprawdę chciałam. Nie miałam żadnych powodów, żeby religię porzucać, wprost przeciwnie, robiono wszystko, żeby mnie zachęcić: najpierw byłam przez księży traktowana jako 'lepsze' dziecko (od dzieci, które na religię nie chodziły), potem, w Oazie, traktowano nas i powtarzano nam często, że jesteśmy tą 'lepszą' młodzieżą'. Byłam bardzo blisko religii i kościoła, mogłam przykleić się na ten 'lep' pochwał szybciutko, mogłam też zyskać dużo (materialnie), gdyż jako ta 'lepsza' młodzież byłam też traktowana w 'lepszy' sposób. To były biedne czasy i już wtedy kościół dostawał paczki z zagranicy...
Ale, o dziwo, mnie to nie interesowało. Nie chciałam być 'lepszą' młodzieżą (co nie znaczy, że chciałam być 'gorsza'
), nie chciałam tych podziałów, po prostu, nie rozumiałam ich i nie przyjmowałam. Nigdy nie czułam się 'lepsza' od koleżanki z rodziny ateistycznej, ani nigdy nie postrzegałam jej jako 'gorszą'. Postrzegałam za to coraz więcej zamknięcia katolików w swoim środowisku, coraz więcej paradoksów, czyli tego, czego żaden człowiek nie powinien robić, gdyby chciał żyć w zgodzie ze słowami Jezusa... I na to wszystko było przyzwolenie kościoła.
A potem zaczęłam zadawać pytania, na które księża nie chcieli mi odpowiedzieć, zasłaniali się tajemnicą, albo odpowiadali w tak pokrętny i nic nie mówiący sposób, że szok... Zaczęłam sama szukać, a jak kto szuka - znajdzie (co też w Biblii pięknie zapisano). Doszłam do uwarunkowań, zrozumiałam, na czym polegają i w tym momencie zaczęłam uwalniać się od uwarunkowania religijnego. Moja wewnętrzna uczciwość nie pozwoliła mi trwać w czymś, co nie ma przełożenia na życie i tyle.
I dziś też widzę bardzo dobrze to, czego katolicy nie widzą. Bo są w samym centrum swojego uwarunkowania.
Ale nie twierdzę, że niektórzy katolicy
nie mają prawa być katolikami. Za to powiem, że po prostu sobie nie uświadamiają swojej religii, są w niej 'z urodzenia', zostali tak uwarunkowani, stąd i zachowania niezgodne z religią. A za to zgodne z samym życiem
.
Jeśli ktoś mówi katolikom, że robią coś, co jest niezgodne z religią, odbieranie tego jako 'atak na wiarę' (co jest niestety, bardzo częstym zjawiskiem), jest bardzo nierozsądne, może warto by było zastanowić się chwilę, czy ten ktoś nie ma racji, bo patrzy z boku i widzi więcej?...