UWAGA - DRASTYCZNE !!!
Crows, Ty nie czytaj!
Napisano 14 sierpień 2009 - 13:29:00
Szpital grozy
Polska jest upadającym i zacofanym krajem. Zachęcam Czytelników do zapoznania się z reportażem z dzisiejszego wydania Newsweeka. Tekst autorstwa Marka Kęskrawca i Jacka Kiełpińskiego Sześć tygodni w piekle. Co tu dużo komentować: Oto Polska, pełną gębą...
Bartek wył niemal bez przerwy. Tarzał się po łóżku, kotłował pod kocem, a z jego bełkotu można było wyłowić przeciągłe: „Nie! nie!" Pewnego dnia wypróżnił się na materac. Umazany w kale zaczął miotać wokół siebie cuchnące bomby. Rzucał odchodami po ścianach i sąsiednich łóżkach. Reszta pacjentów pouciekała. Z wyjątkiem dwóch „hibernantów", leżących bez czucia pod wypływem końskiej dawki środków uspokajających, oraz Olgierda, bezskutecznie próbującego wyzwolić się z pasów, którymi był przywiązany do łóżka. Taką scenę zarejestrował na swej kamerze 33-letni Tomek Sowiński, który decyzją sądu trafił na sześciotygodniową obserwację psychiatryczną do szpitala w Świeciu. Choć ostatecznie okazało się, że jest zdrowy psychicznie, przeżył koszmar, którego nie zapomni do końca życia. Niestety, taki sam los może spotkać setki tysięcy Polaków. Ostrzegamy każdego, kto kiedykolwiek pod wpływem kłopotów życiowych zdecydował się skorzystać z pomocy psychiatry. Jeśli kiedykolwiek zainteresuje się wami prokurator, macie wszelkie dane ku temu, by trafić w szpony bezwzględnego systemu, który zamieni wasze życie w piekło. Możecie stracić wolność, przyjaciół, pracę. Bezduszna machina, w której zaprzęgu idą prokuratury, sądy i szpitale psychiatryczne, za swój oręż ma art. 203 kodeksu postępowania karnego. Mówi on, że w przypadku wątpliwości co do poczytalności osoba podejrzana o przestępstwo może zostać skierowana na przymusowe badania. Taką wątpliwością może być wszystko, nawet przemijający epizod depresyjny z przeszłości powstał w wyniku utraty bliskiej osoby. I choć pobyt na obserwacji w szpitalu nie powinien trwać dłużej niż sześć tygodni, to na wniosek lekarza sąd może przedłużyć ten termin na czas określony. Nikt jednak nie pofatygował się określić, co oznacza tajemniczy „czas określony" Kolejne sześć tygodni? Miesiąc? Rok? Na początku września Rzecznik Praw Obywatelskich przyłączył się do skargi konstytucyjnej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka (H FPC), która oprotestowała art. 203 jako niezgodny z konstytucją. Zdaniem urzędników przepis ten w obecnym brzmieniu jest formą bezprawnego odbierania wolności ludziom, których winy nie dowiedziono przed sądem, a którzy bardzo często odpowiadają za drobne przestępstwa, niezagrożone nawet karą więzienia. Ocenę stanu zdrowia takich osób można przeprowadzić poza szpitalem, a mimo to naraża się je na potworny stres izolacji w ekstremalnych warunkach.
Już w marcu („Newsweek" nr 13/06) opisywaliśmy historie osób, któro decyzją prokuratur i sądów trafiały na badania do biegłych, mających ocenić ich poczytałność. Jak wynikało z naszego raportu, wiele z takich opinii było przygotowywanych na kolanie, w kilka minut i kończyło się orzeczeniem o konieczności skierowania podejrzanego na badania w szpitalu. Bohaterom naszego artykułu udawało się najczęściej uniknąć pobytu na oddziale zamkniętym dzięki interwencji HFPC i fachowym opiniom przygotowanym przez rzetelnych biegłych współpracujących z fundacją. Ale Tomek Sowiński (absolwent wydziału sztuk pięknych, operator filmowy, członek chóru przy grudziądzkim teatrze) nie miał tyle szczęścia Na wniosek prokuratury trafił do Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Świeciu niedaleko Grudziądza. Zaczęło się od sprawy rozwodowej Tomka, podczas której jego żona złożyła w prokuraturze doniesienie, zarzucając mężowi składanie fałszywych zeznań. Choć postępowanie zostało pod koniec maja umorzone, wznowiono je po rozpatrzeniu zażalenia żony. Na komisariacie Sowiński przyznał że po rozstaniu z dziećmi w 2003 r. cierpiał na depresję. Niby nic nadzwyczajnego, bo na depresję cierpi od 6 do 12 proc. społeczeństwa. Tb jednak wystarczyło, by prokurator skierował go na badania psychiatryczne. 13 czerwca Sowiński zgłosił się do poradni, gdzie zbadali go biegli. Zapytali o imię, nazwisko, miejsce zamieszkania, imiona rodziców, zainteresowali się przyczyną śmierci ojca, studiami na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu. Potem pytali, czy pije, pali lub bierze narkotyki. Mimo uzyskania negatywnej odpowiedzi na każde z tych pytań byli ciekawi, czy pod wpływem alkoholu Sowiński traci przytomność od razu, czy dopiero po pewnym czasie. Na koniec spytali o depresję. Rozmowa trwała 7-8 minut. Lekarze śpieszyli się, bo w poradni panował tłok. Tego dnia biegli uznali jednak, że nie są w stanie orzec, czy badany jest zdrowy, czy chory. W tej sytuacji prokuratura złożyła wniosek do sądu o przymusowe umieszczenie Tomka na oddziale zamkniętym. Nie pomógł list protestacyjny 29 znajomych i sąsiadów. Sowiński trafił do jednego z największych i najstarszych szpitali psychiatrycznych w Polsce. Na oddziale przeczytał motto: „Miarą człowieczeństwa jest stosunek do ludzi chorych psychicznie" Jak to wygląda w praktyce, przekonał się tego samego dnia.
- Pamiętam pierwsze wrażenie - opowiada. - Potworny smród kału i moczu oraz upokorzenie, kiedy kazano mi sie na korytarzu rozebrać. Nie mogłem się otrząsnąć, byłem jak zaszczute zwierzę. Kiedy wreszcie zacząłem znowu logicznie myśleć, dotarło do mnie, że muszę zarejestrować prawdę o tym miejscu. Sowiński zajmuje się filmowaniem imprez okolicznościowych. Poprosił więc znajomych, by przemycili do szpitala małą kamerę cyfrową, za pomocą której nakręcił kilkugodzinny film.Przy tym, co na nim zobaczyliśmy, ekranizacja "Lotu nad kukułczym gniazdem" to bajeczka na dobranoc. W amerykańskim filmie drobny gangster McMurphy trafia na obserwację na 18-osobowy oddział, gdzie prowadzona jest codzienna psychoterapia, pacjenci odbywają długie dysputy z siostrą Ratched, grają w karty, koszykówkę, mogą korzystaćz basenu i łaźni. Większość z nich jest tam zresztą dobrowolnie. Świat szpitala w Świeciu jest zupełnie inny. Jedyne, co łączy go z filmem, to 18-osobowa sala, na którą trafił nasz bohater. Reszta jest o wiele bardziej wstrząsająca.Na filmie Sowińskiego widać bezradnych, nieszczęśliwych łudzi, cierpiących na ciężkie psychozy. Niektórzy leżą cale dnie nieprzytomni, związani pasami, wypróżniając się bezpośrednio do łóżek. Ci, z którymi można nawiązać kontakt, poruszają się jak na zwolnionym filmie. Kiedy próbują mówić, z ich ust dobywa się niezrozumiały bełkot. Jeden z pacjentów niemal przez cały czas wyje, ślini się, kotłuje się na łóżku i kilkakrotnie spada z hukiem na głowę.
Niektórzy, by się „ożywić" sposobem więziennym przyrządzają sobie tzw. czaj, czyli trzy torebki herbaty rozpuszczone w niewielkiej ilości wrzątku.- Jeden z chorych chodził po sali i obsikiwal wszystko, co było w kolorze zielonym. Kilku kradło każdą rzecz, jaka nawinęła się im pod rękę. Osaczali zwłaszcza nowych. Zdarzały się ataki agresji albo autoagresji, kiedy z całych sil walili pięściami w ściany lub podłogi. Miotających się ludzi próbowały pacyfikować drobne pielęgniarki, nieraz prosząc o pomoc innych pacjentów. Kiedy moja mama pierwszy raz mnie odwiedziła, od razu łzy stanęły jej w oczach - opowiada Sowiński.Tomek był zszokowany światem, w który został wepchnięty. Przerażał go tłok, pacjenci leżący na materacach nawet w przejściach ewakuacyjnych, pobieranie przez pielęgniarki krwi w śmierdzącej kałem sali, ale przede wszystkim obojętność lekarzy, którzy pojawiali się na oddziale zaledwie cztery razy w tygodniu, przeprowadzając ekspresowy obchód. Cała terapia sprowadzała się do ordynowania pigułek i zastrzyków. Nikt nie dbał, by jakoś zapełnić czas pacjentom.
- Pamiętam, jak jednemu z chorych dałem do ręki długopis i kartkę, żeby sobie malował kółka i krzyżyki. Ten człowiek był po prostu szczęśliwy. Tak niewiele było mu trzeba - opowiada Sowiński. Po trzech tygodniach jeden z chorych poskarżył personelowi, że Tomek robi zdjęcia. Ordynator zarządził rewizję. Na szczęście Sowiński zdążył dobrze ukryć kamerę. Zabrano mu tylko dwa telefony komórkowe, komputer, buty, spodnie, skarpety, ręcznik, koc i szczoteczkę do zębów. Kazano przebrać się w piżamę. Zdążył jednak zatelefonować do właścicielki firmy, w której pracował.- Przyjechałam natychmiast - wspominanego szefowa. - Jak zobaczyłam Tomka, poczułam gniew. Stał w piżamie wyraźnie upokorzony. Ułyszałam od lekarza, że telefony zostały mu zabrane, bo robił nimi zdjęcia. Na próżno tłumaczy łam, że w aparatach nie ma w ogóle takiej opcji. Lekarz powiedział, że nie jest specem od komórek. Sowiński od początku miał z lekarzami na pieńku. Zobaczywszy, w jaki sposób traktuje się w Świeciu pacjentów; nie wdawał się w dyskusje z psychiatrami. Odmówił uczestnictwa w testach i badaniach. Lekarze postanowili go złamać. Ordynator pozbawił Sowińskiego prawa do wyjść poza oddział, straszył, że doprowadzi do przedłużenia obserwacji. Świadczą o tym nagrania dokonane przez Tomka. Oto ich fragment:
Sowiński: Chciałbym jak zwykle zapytać o możliwość wyjścia, chociaż żeby pozamiatać przed budynkiem.Ordynator: My musimy pana intensywnie obserwować, ponieważ pan nie chce z nami rozmawiać. W związku z tym musimy mieć pana na miejscu, żeby pana jak najlepiej obserwować. Sowiński: To jest szantaż. Ordynator: To nie jest szantaż. To jest informacja. (...) Pan tu nie został przysłany na spacery, tylko na obserwację. Najbardziej bulwersująca jest jednak inna rozmowa. Jeszcze przed trafieniem do szpitala Sowiński odebrał badania onkologiczne świadczące o podejrzeniu nowotworu. Już na oddziale stwierdzi, że w jego kale pojawiła się krew. Poprosił ordynatora o konsultację z chirurgiem. Usłyszał: „Ja panu tłumaczyłem, że to nie jest oddział chirurgiczny" Sowiński doczekał się spotkania z chirurgiem dopiero po trzech tygodniach. Jeszcze w trakcie jego pobytu w Świeciu spotkaliśmy się z dyrektorem placówki, Jarosławem Uziałłą. Opowiedzieliśmy mu o przeżyciach Sowińskiego, którymi dzielił się z nami telefonicznie. Dyrektor nie uwierzył. Kwestionował nawet to, co potem zobaczyliśmy wyraźnie na filmie, np. wiadra, w których pacjentom przynoszono obiad.- Jakie wiadra? U nas podaje się obiady w talerzach rozwożonych na wózkach - twierdził Uziałło. Był jednak wyraźnie zaskoczony, gdy powiedzieliśmy mu, że Sowiński trafił na oddział XIII. - To relikt socjalizmu - przyznał zmieszany. Cztery dni po naszej rozmowie z dyrektorem, 26 września, Sowiński opuścił szpital. Znalazł się w tragicznej sytuacji. Dostał w pracy wypowiedzenie. Jakby tego było mało, kilka dni temu otrzyma! wezwanie na powtórną obserwację do Świecia. Postanowiliśmy mu pomóc. Skontaktowaliśmy się z Adamem Bodnarem, koordynatorem Programu Spraw Precedensowych HFPC, którv natychmiast zdecydował o skierowa-niu skargi do Trybunału Konstytucyjnego. Dotarliśmy również do dr. Jerzego Pobo-chy, szefa Sekcji Naukowej Psychiatrii Sądowej w Polskim Towarzystwie Psychiatrycznym. Byl zbulwersowany naszą opowieścią. Zgodził się przeprowadzić niezależne badania stanu psychicznego Tomka. Odbyły się w ostatni wtorek. - Nie dostrzegłem żadnych symptomów choroby. Nie rozumiem, dlaczego ten człowiek trafił do szpitala - stwierdził dr Pobocha, po czym skontaktował się z prokuraturą w Grudziądzu. W efekcie Tomek nie trafi ponownie do Świecia, ale zostanie przebadany przez specjalistów z kliniki w Bydgoszczy. Swoją opinię przedstawi również dr Pobocha. Prawdopodobny happy end historii Tomka nic
rozwiązuje jednak problemu innych ludzi, którzy zderzyli się z bezduszną machiną psychiatryczno-sądowniczą. Jak przyznaje prof. Aleksander Araszkiewicz, szef Kliniki Psychiatrii w Bydgoszczy i wojewódzki konsultant ds. psychiatrii, któremu podlega szpital w Świeciu, problemem są biegli, którzy zbyt pochopnie kierują podejrzanych na obserwacje. [...] Sprawie Tomka i szpitalowi w Świeciu przyjrzy się - po interwencji „Newsweeka" - Biuro Postępowania Przygotowawczego w Prokuraturze Krajowej.
(Sześć tygodni w piekle, Newsweek Polska)
http://forum.pomorska.pl/wiemy-o-kolejn ... iu-t34621/
Niektórzy to nazywają leczeniem.
A prokuratorzy wykorzystują w osobistych porachunkach i walkach o funkcje.
Polacy milczą i posłusznie dalej wybierają tych, co trzeba.
Milcząc milczeniem owiec.
To jest Polska roku 2014